* * *
Dzwony. Nienawidził ich dźwięków. Przypominały o tym, co
się zbliżało. Czego nie mógł uniknąć. Cholera, dlaczego był taki głupi i dał
się złapać?! Zupełnie, jakby wciąż był jedynie żółtodziobem, a nie
doświadczonym wojownikiem. Miał misję. Misję, której teraz już nie wypełni. A
przecież obiecał. Obiecał, do cholery jasnej!
Dzwony.
Wciąż je słyszał. Złapał się za głowę i warknął cicho. Odgłosy, które wydawały,
doprowadzały go do szału. Lamentowały nad tym, jaki to jest żałosny. Czuł to. Nie
próbował zaprzeczać, wszak znał prawdę. Nawet nie potrafił go uratować,
ochronić! Dzwony chyba miały rację. Dostał taki los, na jaki sobie zasłużył.
Szkoda, że nie postarał się bardziej.
Strażnik
wszedł do lochów. Między kratami cel migały twarze wielu więźniów oczekujących
na wyrok. Dotarł do celu. Spod małego okna, jedynego źródła światła
rozpraszającego gęsty mrok dookoła, spoglądały na niego ze zrezygnowaniem oczy.
Oczy, które śniły się po nocach wielu jego towarzyszom broni. Czarne jak
węgiel, patrzące na swe ofiary z obrzydzeniem i pogardą. A przynajmniej do
momentu, w którym utraciły swój skarb. Wtedy zabłysnęły w nich, wcześniej
starannie ukrywane, nienawiść i dzika wściekłość. Wyglądały niczym czarne
płomienie, gotowe pożreć ich ciała.
- Więzień Aidan Blake? – wyjąkał cicho żołnierz, choć
doskonale znał odpowiedź. Chłopak kiwnął głową, unosząc brwi na widok
trzęsącego się mężczyzny. – Proszę zachować spokój i nie próbować żadnych
sztuczek.
- Przesadzacie. Jak mam niby uciec? Broniąc się źdźbłem
słomy? – zakpił Blake. Widząc wyraz twarzy strażnika, westchnął tylko i
wzruszył ramionami. Odwrócił się ostatni raz do okna. Ta okropna świadomość, że
gdzieś tam on czeka na niego. Wyczekuje momentu, w którym Aidan wydostanie go z
tego przeklętego miejsca. Ona rozdzierała mu serce na malutkie kawałki. Pozwolił
skrępować swe ręce sznurami, które w zasadzie mógłby rozerwać, nawet się przy
tym nie wysilając. Posiadał jednak coś, czym poszczycić się mogło niewielu
wojowników tych czasów. Honor. Żałował tylko, że nie zdołał wypełnić tej
cholernej misji.
Na
głównym placu zamku znajdowało się wielu gapiów. Tego dnia miała się odbyć
egzekucja jednego z najlepszych wojowników sławetnego Ruchu Oporu, Aidana
Blake’a. W centrum placyku pyszniła się
już potężna szubienica, na podeście której czekał kat ubrany w czarną szatę.
Większość ludzi nie chciało śmierci Blake’a. W końcu walczył o ich wolność. Gdy
w słońcu błysnęły złote włosy chłopaka, prowadzonego przez dwóch strażników,
wokół zapadła cisza. Nikt nie śmiał się odezwać. Aidan uśmiechnął się lekko. Widocznie tak musi być, pomyślał. Wszedł
po schodkach na drewnianą platformę. Spojrzał na zgromadzonych. Tyle par oczu w
niego wpatrzonych. Gruby mężczyzna stojący obok niego odchrząknął cicho i
rozwinął dekret, który trzymał w dłoniach. Blake prychnął. Wzrokiem powędrował
do jednego z okien zamku. Spodziewał się zobaczyć kogoś za szybą, lecz nikogo
nie dostrzegł. Zmarszczył brwi. Dlaczego
go tam nie ma?
- W imieniu cesarza naszej wspaniałej krainy, a także
moim, burmistrza tego miasta, za popełnione zbrodnie i wszelkie inne
przewinienia, skazuję Cię, Aidanie Blake, na karę śmierci przez powieszenie.
Kacie, proszę robić, co do Pana należy.
Aidan westchnął cicho, widząc entuzjazm kata. Ktoś
pokazał mu gestem, że ma wejść na niski stolik znajdujący się za nim. Uczynił
więc tak. Mężczyzna w czerni ochoczo założył na jego szyję gruby sznur,
zaciskając go lekko. Podszedł do dźwigni uruchamiającej zapadnię szubienicy.
Aidan zamknął oczy. Nigdy nie przypuszczał, że taki będzie jego koniec.
- NIE! – powietrze przeszył krzyk. – STOP!
Blake uchylił powoli powieki. Tłum rozstąpił się,
ujawniając szczupłego chłopca o czarnych oczach i niezwykle lazurowych
tęczówkach. W ręku trzymał on książkę. W chwili, gdy ujrzał blondyna,
uśmiechnął się czule. Aidan zaś stał, zupełnie wytrącony z równowagi.
- Niece.. – wyszeptał. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
- Nie wolno przerywać egzekucji. Straże, wyprowadzić go –
grubas machnął tłustą ręką. Żołnierze zbliżyli się do czarnowłosego. Ten
otworzył księgę, patrząc w oczy tęgiego mężczyzny.
- Powołuję się na Święty Kodeks tego miasta! – zawołał.
Przez motłoch przebiegł szmer szeptów i komentarzy. Wielu wiedziało, co to
oznacza.
- Święty Kodeks? – zmarszczył brwi tłusty człowiek. – O
co chodzi?
- „Błagam
Opatrzność , Niebiosa, bądźcie dla mnie ostoją, nikt nie zmieni wyboru mojego.
Albowiem jedna droga przede mną, jeśli chcę ocalić coś bardzo cennego..” – wyrecytował.
Kat ściągnął z twarzy maskę. Grubas spojrzał pytająco na niego, nie rozumiał
tej sytuacji. Również Aidan nie bardzo wiedział, co się dzieje.
- Chcesz – kat podszedł niepewnie do krawędzi podestu –
poświęcić życie, aby go uratować – powiedział. Niece przytaknął. Burmistrz
obruszył się, a jego twarz poczerwieniała.
- Absurd! Nie pozwalam. To niezgodne z prawem! –
krzyknął. Kat pokręcił głową smutno.
- Święty Kodeks to najważniejszy dokument tego miasta.
Prawa nie dotyczą reguł w nim zapisanych. Słowo się rzekło – obrócił się do
Aidana. Aidana, w którego umyśle panował teraz chaos. Nawet nie poczuł, gdy
został wyswobodzony z lin krępujących jego ręce. Nie zarejestrował nagłego
braku sznura na szyi. Ocknął się dopiero, gdy przed nim stanął Niece. Uśmiechał
się czule.
- Aidan.. – szepnął, wtulając się w niego. Jasnowłosy
niepewnie odwzajemnił uścisk.
- Nie możesz tego zrobić – powiedział szybko. Miał
wrażenie, że jego głos zaraz zacznie się łamać. Niece odsunął się trochę,
chwytając twarz Blake’a w dłonie.
- Aidan, nie zmienisz mojej decyzji. Już postanowiłem –
szepnął. W czarnych oczach stanęły łzy. – Nie płacz. – Niece nachylił się do ucha
chłopaka. – Wiesz, w życiu naprawdę pragnąłem tylko jednego – urwał – byś żył i
był szczęśliwy. Obiecaj mi to, Aidan. Kocham Cię.
Czarnowłosy musnął wargi Aidana swoimi. Blondyn po chwili
pogłębił pocałunek. Stali tak, wciąż się całując. Żaden nie chciał oderwać się
od ust ukochanego. W końcu jednak Niece uwolnił się z objęć Aidana i wszedł na
stołek, zamykając oczy. Jacyś ludzie zabrali blondyna na dół. Stał teraz pod
szubienicą, patrząc na chłopaka. Czuł,
jak po policzkach płyną mu łzy, lecz zignorował je. Gdy kat założył sznur na
szyję czarnowłosego, blondyn krzyknął głośno. Wrzeszczał, ile sił w płucach,
próbując wyrwać się ludziom, którzy go przytrzymywali.
- Żegnaj – usłyszał. Kat przechylił dźwignię. Zapadnia
otworzyła się. W powietrze wydostał się jeszcze jeden rozpaczliwy okrzyk
Aidana, po czym zapadła cisza.
Wieśniacy
ułożyli ciało na deskach platformy. Na niebie pojawiły się ciemne chmury,
zwiastujące deszcz. Obok martwego chłopaka pojawił się Blake.
- Niece – wyszeptał cicho, padając na kolana. Wziął
ukochanego w ramiona, zanosząc się szlochem. Niebiosa wtórowały mu, płacząc
zimnymi, deszczowymi łzami. Zerwał się silny wiatr. Pomimo tego, Aidan wciąż
trwał przy czarnowłosym, a jedynym słowem, które gościło w jego ustach, było
imię. To szczególne imię, które na zawsze wyryło się w jego sercu. Pogłaskał
dłonią policzek ukochanego. Nie wiedział, co teraz ma robić. Stracił sens
życia. I wątpił w to, że kiedykolwiek znów ten sens odnajdzie. Ponieważ bez
niego nic już nie będzie takie, jak dawniej.
- Tak bardzo Cię kocham…
* * *
Trolololo. Nie będzie szczęśliwego zakończenia na mojej warcie, kurwa. :3
Ciekawostka.
„Niece” po irlandzku znaczy „wybór”. „Aidan” to „płomień”, a „Blake” to
staroangielska forma „Black”, czyli „czarny”. No. Mam nadzieję, że się podobało. I że wiele łez spłynęło po Waszych policzkach. Jestem okrutna. Kto żąda jeszcze jednego shota z tą dwójką, np o tym, jak się poznali, pisać. Jak będzie Was dużo, zastanowię się. ^^ No, to tyle. Dziękuję Nakurze za to, że wróciła. Dziękuję Werze, mojej nieocenionej doradczyni, która wytyka mi moje błędy. I dziękuję Wam za to, że czytacie.
Do następnego. ;*