17.02.2014

MWSM - Odcinek 2.

Dzień dobry! Specjalnie dla Was wstałam dzisiaj wcześnie i skończyłam drugi odcinek Shoujo Mangi. :3 Nie jest może tak zabawny, jak chciałabym, żeby był, ale mam nadzieję, że się Wam spodoba. ^^ Enjoy. :D
* * *
                Nieprawda. Niestety nieprawda, a ty doskonale o tym wiesz. Przecież pamiętasz doskonale, że nie możesz mu podawać uranu zamiast żarcia. Więc jego rzygi nie świecą w ciemnościach ani nie są w jakikolwiek sposób napromieniowane. Mikołaj wcale nie istnieje. I nie ma Wróżki Zębuszki. A Zając Wielkanocny to ściema. Wszyscy przez całe życie cię oszukują, więc teraz ty też postanowiłeś się oszukiwać? Brawo, słonko, brawo.
- Ej. Kamil. Żyyyjesz? – zmartwiony Juliusz potrząsnął mną jak galaretą. Zamrugałem oczętami, spoglądając na niego z zaskoczeniem. Odpłynąłem? Znowu?
- J-jasne. Po prostu się zamyśliłem – uśmiechnąłem się.
- Nie kłam. Ty przecież nie umiesz myśleć – podsumował mnie mój zią. Prychnąłem. – No co?
- Betsuni. Idziemy stąd? – wstałem. Juluś radośnie dźwignął szanowną z ławki. Spojrzałem na niego krytycznym okiem. – Przytyłbyś, anorektyku jeden.
- Ej, no.. Nie jestem anorektykiem. Jestem po prostu szczupły – jęknął.
- I masz grube kości, taa – mruknąłem. Taka była prawda. To pieprzone pseudoemo było wysokie jak tyczka i chude jak.. też tyczka. Ale ważyło co najmniej półtora razy tego, co ja. Poza tym pochłaniało niewyobrażalne ilości jedzenia, a dalej wyglądało jak wieszak. A ja? Pomacałem swój brzuch. Fałdy cellulitu radośnie przelały mi się przez palce. Westchnąłem. Bad justice. Bardzo bad.
                Opuściliśmy zacną miejscówkę. Znów przeszliśmy obok kortu tenisowego. Panowie wciąż sobie grali, a orgia ich otaczająca trwała w najlepsze. Bad justice again. Dlaczego nie mogę mieć takiego brania? Dlaczego lecą na mnie tylko księżniczki z zarostem i to tylko we śnie?
- Smuteczek – szepnąłem. – Chyba już do końca życia będę sam.. Ale przecież sam to wybrałem, nee? – Taak. Moje piękne postanowienie. Ale.. skoro Michał tu jest.. i, choć to mało prawdopodobne, nie zapomniał o mnie.. moja cudowna obietnica złożona mi pójdzie się rozmnażać! O nie. Nie dopuszczę do tego. – Prędzej dam się przebrać za loli – burknąłem.
- Co przebrać za loli? Kto będzie się przebierał? – spytał Julek, zrównując ze mną krok.
- Ja.
- O, super! – uśmiechnął się. – Kupię ci kieckę.
- Żartowałem, baka – uderzyłem go w ramię. Zmarszczyłem nos. A może to wcale nie Michał..? Przecież istnieje coś takiego jak zbieżność nazwisk. I imion. I co z tego, że jest podobny? Każdy ma swojego sobowtóra. Prawda?
                Postanowiłem podejść bliżej, aby to sprawdzić. W pewnym momencie zobaczyłem gwiazdki. Były.. takie piękne. Aż musiałem podzielić się swoimi wrażeniami z matuszką Ziemią, mocno ją przytulając całym ciałem. Twarzą też. Hahaha. Zaliczam zgona bez alko.
                Dźwignięto mnie do prostej. Nie. To nie była prosta. To była w chuj krzywa. Nie, matmo, won! Nie potrzebuję twoich współrzędnych i epitetów! Idź być matmą gdzie indziej! Otworzyłem gniewnie oczy, rozglądając się dookoła. Zmarszczyłem się. Dlaczego wszędzie jest tak różowo? Znowu Kami przesadził z truskawkową farbą do włosów?
- Kamilku.. dobrze się czujesz..? – spytał ktoś głosem Julka. Spojrzałem na niego.
- Afkors, że tak, bejb.
- No chyba nie – mruknęło czcigodne emo. Zlustrowałem go dokładnie. Coś było nie tak. Złapałem go za krocze.
- Masz grzyba w gaciach – palnąłem. Na policzkach Juliusza wykwitły czereśnie. Lubię czereśnie. Chciałem jedną zerwać, ale trzymał mnie za ręce, menda jedna. Przysunąłem się z zamiarem odgryzienia jej od łodygi. Nie dała się, szmaciarka.
- Kamil, ogarnij dupę! – krzyknęło mi do ucha drzewko owocowe. Zaraz.. przecież drzewa nie krzyczą.. One po nocach śpiewają utwory Metallici. Coś jest nie tak.. A może to były Nirvany?
- Nie mam dupy, mam pośladka. Jednego. Nazywa się Wojciech. Chcesz go zobaczyć?
- Nie, dzięki!
- Nie wrzeszcz.. O ja cię, mam helikoptery.. Bziuuuuu!
                W uszach zadzwoniły mi marsze weselne. Albo żałobne. A chuj z tym, nigdy nie byłem dobry z plastyki. Zakręciło mi się we łbie, jakbym wypił ze dwie butle whiskacza i popił gorzką żołądkową. A ja przecież jestem grzecznym abstynentem..
- Już.. lepiej.. – sapnąłem. – Boże.. Czuję się jak Urbańska po wylizaniu podłogi w toalecie szkolnej.. – jęknąłem – dla dziewcząt.
- Poetyckie porównanie – burknął Julek. Spojrzałem na niego.
- Czemu trzymam cię za krocze, a na policzku masz ślad zębów?
- Ciesz się, że cię lubię, bo inaczej zrobiłbym z ciebie sernik.
- Fuj. Nie lubię sernika – wykrzywiłem się. Tymczasem mecz tenisa nareszcie się skończył. Drzwi od bramki okalającej kort, czy jak to kurestwo się nazywa, otworzyły się. Orgie rozdzieliły się na pojedyncze panienki, które natychmiast ustawiły się po dwóch stronach drzwi. Tenisiści wyszli. Uśmiechali się i machali podjaranym studentkom.
- Czy ty widzisz to samo, co ja..? – zapytał Julsław.
- Taa. Nic, tylko dać im białe mundurki..
- Ale przecież jeszcze nie ma wieczoru – zmarszczył brwi.
- Jeśli nie ma, to wiedz, że coś się dzieje – stwierdziłem. Zaśmiał się.
- Ej.. czy oni nie idą w naszą stronę?
                Rzeczywiście. Ci dwaj wyraźnie zmierzali do nas. Uniosłem sugestywnie brewkę. Niczym szlachta, haha. Panowie tenisiści stanęli przed nami, głupio się uśmiechając. Ten wyższy, jeśli patrzeć z bliska, wyglądał jeszcze bardziej jak Michał.
- Któryś z was dostał naszą piłką w głowę, prawda? Wybaczcie – i głos miał jak Michał.. To nie fer!
- Nie, nie, spokojnie, aż tak nie bolało – pomachałem nerwowo gałęziem.
- Na pewno? – spojrzał na mnie badawczo. Poczułem, jak pocą mi się stopy.
- Na pewno. Nee, Juluś? Juluś..? – rozejrzałem się. Moja tarcza gdzieś zniknęła. Pięknie, kurwa, pięknie. A nie, czekajta..
- Hej, jesteś chwastem..? – zamruczał mój zią do tego mniejszego. – Bo chętnie bym cię wyrwał..
- Julciu, do nogi – mruknąłem. – Zostaw pana. Pan może mieć syfilis albo co, ja cię po weterynarzach wozić nie będę.
- Tak, tak.. – westchnął.
- I tak nie poruchasz.
- Wcale nie o to mi chodziło! – burknął.
- Jasne, jasne – prychnąłem. – Soraski za niego, nieokrzesany jest.
- Sam jesteś nieokrzesany.. Kto mnie łapał za krocze?!
- To.. to był wypadek – wydąłem policzki. Brunet zaśmiał się, patrząc na nas. – Z czego rżysz?
- Jesteście jak.. stare małżeństwo.. – wysapał. – I lepiej do mojego kolegi nic nie mówić, bo nie zrozumie. To Francuz.
- Francuz..? Oł.. – zasępiłem się. – No dalej, Juluś, powiedz coś po francusku – mruknąłem.
- Ja? – jęknął. – Yy.. łi.. gejen.. tu.. szule.. – wybełkotał. Facepalm. Tylko geje mu w głowie, zboczeńcowi jednemu.
- To nie jest francuski, słonko – stwierdziłem. – To jakaś mieszanina języków, które na pewno francuskim nie są. Nieważne, zresztą.
                Westchnąłem i spojrzałem na obcokrajowca. No tak, brawo, Sherlocku. Strofujesz towarzysza broni, a sam nie szprechasz po żabiemu. Ni w ząb! Jedyne, co wiesz o Francji, to to, czego nauczyłeś się z Hetalii! Ale to nie jest dobry pomysł, wspominać teraz, że Francja zaproponował małżeństwo polibrewemu Anglii. Ach, te podteksty BL. Yaoi, yaoi wszędzie.. 
- Ależ spokojnie, panowie. Proszę się nie kłopotać – odpowiedziało z uśmiechem zagraniczne stworzenie. Użyło do tego doskonałej wręcz polszczyzny.
- Ty.. Wrobiłeś nas! – wskazałem palcem bruneta. – Ty szujo.. Co będzie następne? Zmienisz się w tytana i rozpieprzysz miasto? A może staniesz się małym, białym skurwykotem i zaczniesz zamieniać małe dziewczynki w czarodziejki?!
- Shingeki no Kyojin, Mahou Shoujo Madoka Magica – powiedział Francuz. Spojrzałem na niego.
- Otaku?
- Otaku.
- Aha.
- Czy to nie wspaniale, Kamilku? – uśmiechnęło się emo. – Mamy kolejnego do kolekcji!
- Tej, cicho bądź. Ja nie biorę w tym żadnego udziału.
- Ale.. Kamilku..
- Żaden Kamilku. Dla ciebie co najmniej Kamil-sama.
- No weź..
- Co mam wziąć? Zasłużyłeś na mój chłód. Przekląłem cię przecież do ósmego pokolenia wprzód i wstecz.
- Ale.. za co?
- Zabij mnie, jeśli się mylę. Ale czy ty przypadkiem nie zdradziłeś mojej matki z kasjerką w sklepie z bielizną szatana?
- To nie byłem ja! To był mój zły brat bliźniak!
- Powiedział jedynak – mruknąłem. Parsknął śmiechem.
- Tu mnie masz – powiedział.
- Ekhem. Przepraszam, że przerywam tę jakże piękną konwersację, ale chciałbym się chociaż dowiedzieć, jak się nazywacie – wtrącił szatyn. Uśmiechnąłem się.
- Wielki, potężny, niezrównany we wszechświecie pogromca plastików, Kamil Szczygielski! – wykrzyczałem.
- A ja to skromny pomagier wyżej wymienionego, Michnicki Juliusz – dodał czarnowłosy.
- Rozumiem. Marcel Chatier się nazywam. Matka Polka, ojciec Francuz, dlatego polski znam.
- A ja, że tak wtrącę.. – zaczął brunet.
- Michał Dziedzic, czyż nie? – zapytałem spokojnie. A raczej siliłem się na spokój, bo w środku to zacne me jelita układały się w takiego węża, co zżera swój ogon, kanibal jeden.
- Skąd..?
- Orgia wykrzykiwała – mruknąłem.
- Ach. Rozumiem.
- No nic. My, Julku, zwijamy się. Skoro wypieprzyli nas z zajęć, to widocznie nie są przygotowani na naszą cudowną obecność. Więc chodź, kupię ci tego flaszka, a potem odstawisz mnie pod dom.
- Tak jest, moja księżniczko! – uśmiechnął się. Prychnąłem.
- Księżniczko, tak? Jeszcze zobaczymy – złapałem go za grabę i pociągnąłem na parking. – To bai bai, panowie! – krzyknąłem jeszcze. Szybko zwinęliśmy się z terenu uczelni.
* * *
                Otworzyłem wrota do mej wspaniałej twierdzy. Wpuściłem Julsława przed sobą, jak prawdziwy dżentelmen. Ściągnął glany, rozpieprzył się na MOJEJ sofie i wyszczerzył zęby. Sparodiowałem jego uśmieszek.
- Masz piękne zęby, wiesz? – powiedział. – Takie czarne..
- A twoje zaraz będą wybite – prychnąłem. – Durny emos. Już zakonnica ubiera się ciemniej niż ty.
- To bolało – jęknął. – No więc? O czym chciałeś porozmawiać?
- Daj mi chwilkę.. – wziąłem głęboki wdech. Kyuubey uwalił się na kolanach emosa. – Uważaj, bo zaraz twoje spodnie będą w białe paski.
- Spoko, nie przeszkadza mi to – zaczął głaskać tego małpiszona. Znów odetchnąłem.
- No dobra. To mówię.. MichałDziedzictomójbyły – wydusiłem na jednym wdechu.
- Że co? Ej, czekaj.. jeszcze raz. Wolniej.
- Co? – jęknąłem. – No doobra.. Michał. Dziedzic. To. Mój. Były.
- A-ale.. przecież ty nie lubisz chłopców!
- Masz mordę, jakby cię walec rozjechał – uśmiechnąłem się. – Jestem bi.
- Ach, so.. Dlatego moja gejoza ci nie przeszkadza.. – mruknął. – Zaraz.. Wspominałeś kiedyś o lasce, która cię zostawiła, bo musiała wyjechać za granicę. To on?
- Tak.. To Michał. Gomen, że cię okłamałem, ale nie ufałem ci wtedy zbytnio, a później nie było sensu o tym gadać.
- Nie, spoko. Co teraz zamierzasz? – spytał. Usiadłem obok niego.
- Nic. On mnie najwyraźniej nie pamięta. I dobrze. Niechaj tak będzie.
- Gadki rodem z Pana Tadeusza ci nie pasują – podsumował mnie.
- Pff. Cicho bądź, przychlaście.
- Nie jestem przychlastem.
- Jak to nie? Ja.. Ja wyglądam jak słodka lasencja. A ty?! Ty co sobą reprezentujesz?! Myślisz, że jak ubierzesz rurki, podkoszulek i glany, to jesteś seksowny?! Tak, masz rację, ale to ja jestem bogiem!
- Przepraszam za tę zniewagę, panie mój – zaśmiał się. – Słodka lasencja, tak? Czyli ubierzesz dla mnie kieckę loli?
- Dobra, ubiorę. Lepiej, jak ja to zrobię, bo ty w stroju lolity wyglądasz jak transwestyta na zakupach.
- Cieszę się, że się zgadzamy ze sobą – uśmiechnął się.
- Weź już tego banana z twarzy, bo nie mogę z twojego kretyńskiego ryja.
- Ej.. Nie jest kretyński – jęknął. Zadzwonił mój telefon. Wstałem i odebrałem.
- Kamil? – to była moja matka. – Słuchaj mnie uważnie. Za chwilę przyjdę do ciebie z babcią. Masz się nią zająć, rozumiesz?
Nie… Nie rozumiem. Co ja jestem? Caritas? Hospicjum? Dom spokojnego staruszka? No, ale.. Jeśli nie spełnię jej życzenia, zostanę sprzedany.. jako organy do przeszczepów. Madoka-chan, wspomóż mię…
* * *
Za dużo dialogów. ;-; W następnym odcinku to zmienię.
Tak.. Babcia, Julek i Kamil. Wiecie, co to oznacza? JEHOWYCH. :3 Czyli dziękuję kochanej Sarin za ten wspaniały pomysł. ^^ 
Jak widać, Julek nie jest gruby, tylko dużo waży. Jest w chuj wysoki, dlatego jego mięśnie (a raczej ich brak), jak również kości ważą sporo. Ale spokojnie można policzyć wszystkie jego żebra. Dlatego Kamil wyzywa go od anorektyków. ^^
Pojawiła się nowa postać. Marcel Chatier. Wiem, że namiesza solidnie, ale do czego konkretnie go użyję, zobaczymy. ^^ Zapraszam do spisu postaci. 
 Przez wskazanie mi sytuacji z Desu Noto, która nie była zamierzona, wpadłam na świetny pomysł. Jako, że główny bohater to popieprzony otaku, w każdym odcinku będzie odwołanie do konkretnej sceny konkretnego anime bądź mangi. Jeśli będzie banalne - zaznaczę to w posłowiu. Jednakże, jeśli banalne nie będzie, a mimo to komuś uda się zgadnąć - BRAWO! Wieczna chwała i sława, a także tytuł nolife'a, aktualny do następnego odcinka. ^^
Tak więc, zabawa się zaczyna. Dzisiejsze odwołanie jest proste. Wskażcie je i powiedzcie, z jakiego anime pochodzi. ^^
Do następnego. ;3

16.02.2014

Noc.

Ohayou. ;3 Dla niektórych już pewnie się skończyły, a dla innych, w tym mnie, dopiero się zaczęły. Inni w ogóle już ich nie mają. Ferie zimowe. ^^ Nareszcie trochę luzu. Będę mogła się wyspać. ;3
 Miałam dodać coś w styczniu, zaraz na początku, ale złapał mnie dół wenowy i nic z siebie wykrzesać nie mogłam. A później za dużo bałaganu miałam na głowie, niestety. Ale teraz są ferie, więc nie myślmy o tym. Tyle na razie chciałam powiedzieć. ^^ Enjoy. ;3
* * *
                Otworzyłem oczy. Było jeszcze ciemno. Westchnąłem. Znów obudziłem się w środku nocy. Obróciłem głowę w bok. Ty spałeś obok mnie. Twoja klatka piersiowa poruszała się rytmicznie. Wyglądałeś uroczo podczas snu. Często Ci to mówiłem. A Ty równie często zaprzeczałeś. Poczułem, jakby to działo się sto lat temu, a przecież należało do naszej codzienności. Wiem. To przez okoliczności tak myślę.
                Przysunąłem się do Ciebie i pocałowałem Cię w policzek. Przyjrzałem się Tobie. Zawsze mi się podobałeś. Kiedy tylko pierwszy raz się spotkaliśmy, pomyślałem, że jesteś niewiarygodnie piękny. Wszystko, co było częścią Ciebie, wzbudzało we mnie zachwyt. Nadal wzbudza. Te długie, czarne włosy, aż proszące się, żeby zanurzyć w nich palce, a najlepiej całą twarz. I cudownie głębokie, zielone oczy, przyprawiające o palpitację serca. Twoje ciało, wyglądające niczym wyrzeźbione w kamieniu. I alabastrowa skóra, mieniąca się w świetle księżyca. Cały Ty. Mój rycerz. Tak o nas lubiłeś mówić. Że Ty jesteś rycerzem, a ja Twoją księżniczką. Choć wolałbym, żebyś nazywał mnie księciem.
                Uśmiechnąłem się smutno. To nasza ostatnia, wspólna noc. Pojutrze jest Twój ślub. Z moich ust znów wydobyło się westchnięcie. Dlaczego tak musiało się stać? Dlaczego musisz się ożenić i mnie zostawić..? No tak, Twoi rodzice. Zmuszają Cię do małżeństwa z kobietą, której nawet nie znasz. Której nigdy nie pokochasz. Chociaż.. kto wie? Przecież wszystko może się zdarzyć.
                Wtuliłem się w Twoje ciepłe ciało. Pachniałeś tak ładnie.. Ładniej niż zazwyczaj. Może fakt, że wraz ze świtem na zawsze Cię stracę, potęgował moje doznania? Miauknąłem cicho. Nie chcę, żebyś odchodził. Nie przeżyję dnia bez Ciebie.. Życie bez Twojej obecności nie ma sensu. Gdy Ciebie nie ma obok mnie, jestem niekompletny. Bezużyteczny. Brak mi czegoś ważnego. Najważniejszego wręcz. Czegoś, za co oddałbym wszystko, byle tylko to mieć.
                Po moich policzkach spłynęły łzy. Dlaczego musimy się rozstać? Nie chcę.. Nie potrafię zaakceptować świadomości, że już za kilka godzin przestaniesz być mój i będziesz należał do kogoś innego. Do kobiety. Nie możemy powiedzieć Twoim rodzicom prawdy? Że kochamy się i chcemy być ze sobą..? Nie. Zapomnij. Jestem takim egoistą. Pewnie chcesz się ode mnie nareszcie uwolnić, a ja myślę, jak podciąć Ci skrzydła.. Przecież wielokrotnie wspominałeś, że nie lubisz, jak ktoś Cię ogranicza. A ja właśnie to robię.. Cały czas. Z pewnością masz mnie już dość.. Nie dziwię się. Dlatego.. pozwolę Ci odejść. W końcu Cię kocham. Ty też mnie kochasz.. a przynajmniej kochałeś, prawda?
                Poruszyłeś się, mrucząc coś pod nosem. Objąłeś mnie, przytulając mocno do swojego ciepłego torsu. Rozpłakałem się już całkowicie. Łkałem cicho, wciskając twarz w Twoje ramię. Mam nadzieję, że się nie obudzisz. Nie umiałbym wtedy wyznać Ci powodu mojego smutku. Bo wtedy powiedziałbyś, że zostaniesz, a ja nie chcę być egoistą i Cię ograniczać, więc nic nie powiem.. Poza tym, za Twoją decyzją mogłaby stać litość, a tego nie chcę najbardziej. Przełknę to jakoś, zniosę wszystko, tylko.. tylko się nie obudź, proszę. Jeszcze nie.
                Nie obudziłeś się. Wręcz przeciwnie. Spałeś twardym snem. Odetchnąłem z ulgą. Nienawidzę tej kobiety, wiesz? Tej, która ma zostać Twoją żoną. Której poświęcisz swoją przyszłość. Z którą będziesz miał dzieci. Która ujrzy Twoją starość. Dlaczego nie urodziłem się dziewczynką? Wtedy moglibyśmy być razem na zawsze. Poczęlibyśmy dziecko, dzięki któremu moglibyśmy wziąć ślub, nawet jeśli pochodziłbym z biednej rodziny. Później urodziłbym Ci tysiące dzieci, bo wiem, że je uwielbiasz. Ale.. nie mogę Ci ich dać. Nie mogę dać Ci nic. A gdy odejdziesz, zostanę z niczym. To niesprawiedliwe.
                Moje łzy wyschły. Już nie miałem czym płakać. Przez ostatnie dni wylałem ich zbyt wiele. Kolejna rzecz, którą zabierzesz ze sobą. Moje łzy. A także moje serce, które będzie zawsze do Ciebie należało. Wiem, że nikogo nie pokocham tak, jak kocham Ciebie. Mojego rycerza. Najcudowniejszego człowieka, którego spotkałem. Tego, który dał mi szczęście i pokazał, czym jest miłość. Będę Ci wdzięczny do końca mojego nędznego życia.
                Świt coraz bliżej. Znów się poruszyłeś. A ja tylko westchnąłem. Chciałbym przyjść na Twój ślub, wiesz? Zobaczyć tę, która mi Ciebie zabiera. Być świadkiem odejścia mojej miłości. Wiem, jestem masochistą. Ale wiem też, że dopóki nie zobaczę was razem, nie uwierzę w pełni, że to koniec. Że nas już nie ma. Jesteś osobno Ty i osobno ja. I tak już będzie zawsze. Chwile, które spędziliśmy razem, nie powrócą. Znikną nieprzespane noce, cudowne poranki, wspaniałe dni. Radosne i szczęśliwe momenty. Nigdy już nie poczuję ciepła Twojego ciała. Nie wypłaczę się na Twoim ramieniu. Ty nie przytulisz mnie i nie powiesz, że mnie kochasz. Zapomnisz o mnie.
                Jęknąłem. Nie chcę, żebyś o mnie zapominał. Możesz być z inną, możesz przestać mnie kochać, ale nie zapominaj o mnie. Bo jeśli to zrobisz, przestanę istnieć. Umrę. Rozpadnę się na malutkie kawałeczki. Zniknę. Pochłonie mnie ciemność i pozostanę w niej na zawsze. Więc.. nieważne, gdzie będziesz, z kim będziesz, nie zapomnij o tym, co razem przeżyliśmy. Wspominaj miło ten czas. Tylko o to proszę.
                Poczułem się martwy w środku. Co zrobię, kiedy to już się stanie i mnie opuścisz? Stanę się nic niewartym śmieciem, to pewne. Cóż.. będę cieszył się Twoim szczęściem. A potem się zabiję. Tak.. Popełnię samobójstwo, bo nie umiem żyć bez Ciebie. Gdy tylko skończy się ceremonia i zabrzmią dzwony, wezmę broń lub cokolwiek innego i skończę ze sobą. I wtedy wszyscy będą zadowoleni. Tak będzie najlepiej..
                Delikatnie wysunąłem się z Twoich objęć. Wstałem. Bo w końcu.. lepiej będzie, jeśli to ja zniknę z Twojego życia, a nie na odwrót. W końcu i tak nie zostało nam wiele czasu. Więc, zamiast czekać i ranić swoje serce przemyśleniami, odejdę, pamiętając o tym, że już nigdy nie będziesz mój. A może.. teraz się zabiję? Tylko tak.. żebyś nie wiedział.
                Ubrałem się i przyszykowałem do wyjścia. To mieszkanie wynajmowałeś Ty, więc nie było w nim moich rzeczy. Wróciłem do sypialni, by się z Tobą pożegnać. Nie mogąc się powstrzymać, pochyliłem się i pocałowałem Cię. Zamarłem, gdy odwzajemniłeś pocałunek. Odsunąłem się od Ciebie, a Ty otworzyłeś oczy.
- Wybierasz się gdzieś? – spytałeś.
- Odchodzę..
- Co? Już? Zostań.. Jeszcze mamy czas..
- Nie. Nie mogę. Nie zniosę więcej bólu. Wolę zniknąć już teraz niż odliczać czas. Tak więc.. dziękuję za czas, który razem spędziliśmy. Za twoją miłość. I uwierz, tak będzie najlepiej. Zawsze będę cię kochał, mój rycerzu. Żegnaj – szepnąłem, połykając łzy. Złapałeś mnie za rękę, ale wyszarpnąłem ją i wyszedłem. Słyszałem, jak mnie wołasz, ale nie zatrzymywałem się. Cały czas szedłem przed siebie. Powoli robiło się jasno. Westchnąłem, łkając. Moje serce pękało, boleśnie raniąc całe ciało. Przystanąłem. Miałem dość. Chciałem wrócić do dni, kiedy byliśmy szczęśliwi razem..
                Nagle coś oślepiająco jasnego pojawiło się przede mną. Reflektor samochodu. Stałem na środku ulicy jak słup. Nie miałem szans go ominąć. Chwilę później czułem już tylko przeszywający ból. A później ciemność, krzyk i.. łzy.
* * *
                Otworzyłem oczy. Było jeszcze ciemno. Westchnąłem. Znów obudziłem się w środku nocy. Obróciłem głowę w bok. Ty spałeś obok mnie. Zamrugałem kilkakrotnie. Ale.. jak? Przecież odszedłem. A później potrącił mnie samochód.. Więc.. co się dzieje?
                Obudziłeś się i spojrzałeś na mnie swoimi kocimi oczami. Uśmiechnąłeś się. Przysunąłeś się do mnie i pocałowałeś w usta. Mimowolnie odwzajemniłem pocałunek, wciąż zdezorientowany.
- Dzień dobry – szepnąłeś czule.
- Dzień dobry.. – odpowiedziałem niepewnie. Zmarszczyłeś brwi.
- Coś nie tak? – spytałeś.
- Przecież.. odszedłem.. czemu tu jestem? I czemu ty też tu jesteś?
                Znów się uśmiechnąłeś. Masz taki piękny uśmiech. Cmoknąłeś mnie w czoło, a później w policzek.
- To był sen, głuptasie. Przecież mieszkamy razem od kilku lat, jesteśmy parą jeszcze dłużej. Czemu miałbyś odchodzić?
- Ale.. twój ślub..
- To było dawno i nieprawda. Mam ci przypominać, że wybrałem ciebie?
- Ach.. faktycznie – rzeczywistość do mnie powróciła. Wyrzekłeś się rodziny i majątku, żeby być ze mną. Zamieszkaliśmy w moim domu i staliśmy się nierozłączni. – Przepraszam.. Znowu mi się to śniło.
- Wiesz, że nie musisz przepraszać. Nie jestem zły. W końcu.. to moja wina, że wciąż to przeżywasz. Tak bardzo cię zraniłem. Ale już tego nie zrobię. Będziemy razem…
- …dopóki śmierć nas nie rozłączy – uśmiechnąłem się, dopowiadając. Kiwnąłeś głową. Znów mnie pocałowałeś. Tym razem pocałunek był o wiele dłuższy.
- Powiedz to.. – poprosiłem, gdy się ode mnie odsunąłeś. Pokręciłeś tylko głową, uśmiechając się.
- Kocham cię – szepnąłeś. Na moich wargach również wykwitł uśmiech. Przytuliłem się do ciebie, wzruszony. Sen odszedł w niepamięć. Na zewnątrz robiło się jasno. Ta straszna noc wreszcie się skończyła. Wszystko wróciło do porządku.
- Ja ciebie też.. mój rycerzu. 
* * *
 Piosenka pochodzi z krótkometrażowego, siedmiominutowego filmu pt. "Dareka no Manazashi". Film piękny. Cóż. Powiem tylko tyle. Nieważne czy to anime, manga, komiks, a może jakieś opowiadanie, kiedy jest tam wzmianka o umierającym kocie, ryczę. A potem biegnę przytulić mojego kota. Nie lubię tego. ;-;
Dzisiaj jest one-shot, a jutro będzie kolejna część parodii. Na Sierotę jednakże musicie jeszcze poczekać. Jutro o 17 czasu środkowoeuropejskiego wyjeżdżam na tydzień do Londynu, więc dam radę naskrobać notkę dopiero po powrocie. Natomiast parodię mam już prawie na ukończeniu, więc przed wyjazdem zdążę ją wrzucić i w miarę możliwości Was powiadomić. :3
Ci, których ferie już minęły, mam nadzieję, że odpoczęli wystarczająco. A tym, którzy dopiero je zaczęli, życzę dużo snu, wypoczynku i.. o śniegu wypowiadać się nie będę, bo tej białej brei to ja nie lubię. :33
Do następnego! <3