11.02.2013

Alicja z Krainy Koszmarów cz. 1

Powróciłam! Uff, mogłam dodać wcześniej, ale chciałam najpierw naskrobać notkę na Sierotę. Żeby nie było, że któryś blog zaniedbuję.. -.- Miało być The Last Night, będzie horror, czyli Alicja z Krainy Koszmarów (podejście pierwsze!). Może być gniot, ale cholernie źle mi się pisało i choć fabuła była, inaczej nie wyszło. Ech. Wszystko przez tego Wena wrednego. =.= Zostawił mnie, ale już jest dobrze i notka na Sierotę wyszła, moim zdaniem, o wiele lepsza. Ale nie będę już kadzić i gadać o Sierocie. Włączcie sobie melodię dającą mroczny nastrój. Ja pisałam przy wielu piosenkach, między innymi przy tym. Polecam, naprawdę. Szczególnie anime. Dobra, idę sobie.. Miłego czytania! <3
* * *
Jak to się wszystko zaczęło? Nie umiem powiedzieć. Prawdę mówiąc, nie wiem już nic. Prawie nic. Jedyną pewną dla mnie rzeczą jest…



NIE WPATRUJCIE SIĘ W TO ZWIERCIADŁO!

PO DRUGIEJ JEGO STRONIE CZEKA JEDYNIE…”



            Zmarszczył brwi. Wiadomość napisano na pożółkłej kartce. Ostatnie słowo było zamazane, niewyraźne. Zupełnie jakby ktoś nie chciał, aby czytelnik wiedział… Zaraz, wiedział o czym? Chyba zaczynam mieć paranoję. Wszędzie węszę podstęp, pomyślał. Spojrzał na zwierciadło, chwilowo zakryte ciemną płachtą. Kupił je pod wpływem impulsu. Po prostu szedł mroczną uliczką, gdy je ujrzał. Stało, takie samotne, na sklepowej witrynie. Zapragnął je mieć. Choć sprzedawca nie wydawał się zbyt zadowolony, że się go pozbył. Lecz gdy przetransportował je do domu, znalazł tą dziwną karteczkę. Przez chwilę nawet czuł coś na kształt dziwnego niepokoju. Bujda, pomyślał jednak, zgniatając papier i rzucając za siebie. Ściągnął z lustra materiał. Uśmiechnął się. Było piękne. Ramę stanowiły czarne ornamenty, przedstawiające jakieś postaci. Tafla szkła błyszczała radośnie, jak gdyby mrugała do niego. Wyszczerzył się do swego odbicia. Zakrył zwierciadło płachtą. Było już późno. Jutro zaniesie je do sypialni.

            Obudził go hałas na dole. Usiadł, przecierając oczy. Znów dobiegły go niepokojące dźwięki. Przypominały upiorne zawodzenie, a czasem nawet.. krzyk. Kobiecy krzyk. Zerwał się z łóżka, wybiegł z sypialni i niemal zeskoczył ze schodów. Rozejrzał się ostrożnie. Żałował, że nie ma przy sobie noża. Wciąż rozglądając się, nasłuchiwał. W mieszkaniu panowała idealna, nocna cisza. Kątem oka dostrzegł ruch. Odwrócił się gwałtownie. Nic jednak nie zobaczył.

            Zamarł, gdy w pomieszczeniu rozległ się histeryczny śmiech. Czuł, jak mrok gęstnieje, oplatając go swoimi mackami. To śmieszne, przebiegło mu przez głowę. Próbował sam siebie przekonać, że to tylko wyobraźnia, jednak serce podeszło mu do gardła. Przełknął ślinę. Nie wierzył w duchy, mimo to wiedział, że nie jest sam. Wolno podszedł do drzwi. Chciał już otworzyć je i wybiec na korytarz, gdy zauważył zwierciadło. Połyskiwało dziwnym, chorym światłem. Zbliżył się do niego i zsunął okrywającą je płachtę. Zbladł. Pięknie wykonana rama, zdobiona sylwetkami różnych stworzeń, wywołała w nim zwierzęcą panikę. Te postaci, którymi wcześniej tak się zachwycał, teraz go przerażały. U większości z nich zauważył ziejące pustką oczodoły. Niemniej jednak kilka z nich wpatrywało się w niego rubinowymi oczyma, a na ich wargach kwitły drapieżne uśmiechy. Spojrzał na taflę lustra. Znów, jak przedtem, zobaczył swe odbicie. Było jednak zniekształcone. Patrzyło na niego ze wstrętem, uśmiechając się koszmarnie. Za nim pojawiła się dziewczyna. Odwrócił się, ale nikogo nie ujrzał. Powrócił spojrzeniem do lustra. Przyglądał się jej, jak urzeczony. Miała piękne, białe włosy i niezwykle czerwone oczy. Przeszła przez szklaną barierę zwierciadła i wyciągnęła do niego rękę. Niepewnie chwycił ją swoją. Dziewczyna, chichocząc głośno, wróciła na drugą stronę szklanej tafli, ciągnąc go za sobą. Tak zaczął się jego koszmar…

* * *

            Kobieta siedziała na sofie, popijając herbatę. Z politowaniem patrzyła na mężczyznę, który wędrował w tę i z powrotem po pokoju. Zatrzymał się nagle.

- Ale jak to: zniknął?! – zapytał po raz kolejny. Wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Po prostu. Weszłam dziś rano, drzwi były zamknięte. Zobaczyłam zwierciadło przykryte materiałem, a gdy weszłam na górę, także niepościelone łóżko. Nic nie zniknęło.

- A jeśli go porwali?! Musimy go odnaleźć! – wykrzyknął. Kobieta skrzywiła się.

- Daj spokój. Jest dużym chłopcem. Poradzi sobie. Zresztą, nie znasz go? Pewnie i tak niedługo.. – urwała, nasłuchując uważnie.

- Niedługo co?  - mruknął mężczyzna, siadając obok niej.

- Niedługo wróci. Dziwne… - szepnęła sama do siebie. Przez chwilę wydawało jej się, że coś słyszy. Jakby ciche wołanie o pomoc. Wzruszyła znów ramionami, upijając łyk ciepłej herbaty.

- Ech. Skoro tak mówisz.. Ja już pójdę. Jakbyś czegoś się dowiedziała, daj znać. Dobrze? – spytał, podchodząc do drzwi. Kiwnęła głową. Wyszedł z mieszkania, ogarnięty złymi przeczuciami. Nagłe zniknięcie chłopaka nie dawało mu spokoju..

* * *

            Spadał w dół. Wciąż i wciąż. Bez końca. Już od dawna miał zamknięte oczy. Od momentu, gdy zobaczył lecącą obok niego zakrwawioną lalkę. Bał się tego, co jeszcze mógł zobaczyć. Mimo to, uchylił jedno z nich. Porcelanowa zabawka wpatrywała się w niego, szczerząc przerażające, żółte zęby. Nie miała jednego oka. Stracił przytomność.

            Obudził się na podłodze w jakimś pomieszczeniu. Rozejrzał się. Dookoła było mnóstwo drzwi. Na środku sali stał szklany stolik, a na nim trzy fiolki z dziwnymi płynami. Wstał powoli, lekko się chwiejąc. Dotarł do mebla. Obejrzał dokładnie naczynia. Próbował rozpoznać ich zawartość, jednak nie udało mu się to. Odwrócił się gwałtownie, gdy usłyszał hałas. Nikogo za nim nie było. Mimowolnie spojrzał w dół, na podłogę. Zgiął się w pół, ledwo powstrzymując odruch wymiotny. Posadzka usłana była ludzkimi ciałami w różnych stopniach rozkładu. Znów usłyszał ten dźwięk, przypominający udręczony jęk. Jedno z leżących ciał poruszyło się.

- Podejdź. Bliżej – wychrypiało. Chłopak, przełykając głośno ślinę, zbliżył się. Dopiero teraz zauważył, że to, co wcześniej brał za nieświeże truchło, było w rzeczywistości umierającym chłopcem, niemal w jego wieku. Złote niegdyś włosy ubrudzone teraz były krwią, a brązowe oczy pozbawione blasku. Umierający spojrzał na niego.

- Musisz. Wypić. Jedną – wyszeptał z trudem. – Dwie. Pozostałe. Trucizny. Jedna. Nie. Rozumiesz..?

- Tak, rozumiem – odszepnął. Umierający uśmiechnął się lekko.

- To. Dobrze. – Przymknął powieki. Odetchnął głośno. Chwilę potem znieruchomiał.

- Hej, co się dzieje? – chłopak potrząsnął nim delikatnie. Odpowiedziała mu głucha cisza. – Nie.. Nie zostawiaj mnie tutaj samego..

Weź się w garść, pomyślał. W końcu tu nie może być aż tak strasznie. Powrócił do stolika, zastanawiając się nad zawartością fiolek. Z tego, co zrozumiał, w dwóch była trucizna, a w jednej to, co musiał wypić. Szlag, jeśli wybierze złą, skończy martwy na podłodze, tak jak tamci. Cholera, cholera, cholera! Złapał się za głowę. Kto wymyślił takie chore miejsce?! Skrzywił się lekko, gdy usłyszał głośne stukanie. Rozejrzał się, oglądając uważnie ściany. Naprzeciw niego wisiał stary, potężny zegar. Tykał przeraźliwie, raniąc jego uszy. Zupełnie, jakby mówił: „Spiesz się!” Nie, to tylko moja paranoja! Zaraz się obudzę, a po tym koszmarze nie pozostanie ślad! Zamknął oczy i uszczypnął się w ramię. Przez chwilę stał nieruchomo, modląc się, aby to był tylko sen. Uchylił powieki, a gdy to zrobił, krzyknął rozdzierająco. Wciąż był w tym samym miejscu! Spuścił głowę, a po jego policzku potoczyła się łza. Ktoś wciągnął go w jakąś pieprzoną, chorą grę. A skoro tak.. To zrobi wszystko, żeby wygrać! Poczuł przypływ pewności siebie. Przyjrzał się jeszcze raz buteleczkom. Były niemal identyczne. Niemal. Zawartość lewej wyglądała jak zwykła woda. W prawej fiolce znajdowała się ciecz przywodząca mu na myśl płynne złoto. Środkowe naczynie zaś kryło w sobie płyn o barwie świeżej krwi. Wziął buteleczkę do rąk, podziwiając rozlewający się po ściankach karminowy płyn. Bez namysłu odkręcił korek, rzucając go gdzieś na podłogę i wypił do dna substancję. Po jego plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Wypuścił fiolkę z dłoni. Szkło roztrzaskało się w drobny mak. Złapał się za włosy, chcąc powstrzymać zawroty głowy. To już koniec, pomyślał, padając na kolana. Wypiłem truciznę. Zaraz umrę. Szkoda, bo.. nie chcę umierać. Zachwiał się i przewrócił, upadając na zimną posadzkę. Zamknął oczy.

            Obudził go powiew wiatru. Ciepłe promienie słońca pieściły jego skórę, wywołując przyjemne dreszcze. Otworzył oczy i usiadł. Znajdował się na skraju zielonej łąki, upstrzonej kolorowymi kwiatami. Przed nim rozpościerała się kamienna dróżka. W oddali ujrzał również i rzekę, przypominającą srebrzystą wstążkę. Uśmiechnął się, kładąc znów na trawie i przymykając oczy. Czyżbym.. trafił do nieba? Nie, to niemożliwe. Chociaż.. Tu jest tak pięknie. Mógłbym zostać tu na zawsze…

- Naprawdę? Mógłbyś zostać tu na zawsze? – usłyszał. Uchylił powieki, wzrokiem lustrując przestrzeń przed sobą. Na kamiennej drodze stała młoda dziewczyna. Miała długie, białe włosy, swobodnie powiewające na wietrze, tak jak materiał białej sukienki, w którą była ubrana. Patrzyła na niego czerwonymi oczyma, uśmiechając się wesoło. (art)

- Kim jesteś? - zapytał, wpatrując się w nią. Uroczo zachichotała.

- Jak to kim? Alicją, oczywiście!

- A ja? Kim ja jestem? – spytał, nagle pojmując, że nie wie. Nie wie, kim jest. Nie wie, jak się tu znalazł. Nie wie nic. Jego umysł spowija biała mgła, tak jasna i piękna, jak włosy Alicji. Dziewczyna nie odpowiedziała, uśmiechając się tajemniczo. Wyciągnęła do niego rękę.

- Chodź. Pokażę ci moją krainę.

Ostrożnie ujął jej dłoń, pozwalając pomóc sobie wstać. Alicja, śmiejąc się radośnie, ruszyła dróżką, ciągnąc go za sobą. Rozejrzał się. Wokół nich pojawiły się drzewa wiśni, których płatki zaczęły wirować w powietrzu. Usłyszał śpiew ptaków. Jeden z nich przycupnął na ramieniu dziewczyny.

- Gdzie jesteśmy? – odezwał się po dłuższej chwili. Alicja odwróciła się do niego, nie przestając iść.

- Już mówiłam, w mojej krainie. Jest piękna, prawda? – posłała mu słodki uśmiech. Odwzajemnił go, czując w sercu dziwne ciepło.

- Tak, masz rację. A czy ta kraina ma jakąś nazwę?

Białowłosa tylko roześmiała się, ignorując zupełnie jego pytanie. Nagle przystanęła i skoczyła wysoko w górę. Złapała coś. Delikatnie wylądowała na ziemi, znów się do niego obracając. W dłoniach trzymała kwiat wiśni. Wpięła roślinę w jego włosy, uśmiechając się ciepło. Zauważył przy tym, że są one czarne.

- Teraz wyglądasz ślicznie – szepnęła, wtulając się nagle w jego tors. Objął ją niepewnie, palcami dotykając białych pasm. W dotyku przypominały jedwab. Alicja odsunęła się i zaczęła znów iść. Jakby nic przed chwilą się nie stało. Przełknął ślinę, doganiając ją i łapiąc za rękę. Nie zauważyła tego, albo przynajmniej udawała.

- Gdzie idziemy? – zapytał. Cóż mógł poradzić, był ciekawy. Dziewczyna spojrzała na horyzont.

- Chcę oprowadzić cię po mojej krainie. Pokazać wszystkie jej sekrety – powiedziała, wzruszając ramionami. – Skoro masz zostać tu na zawsze, musisz coś o niej wiedzieć, prawda?

Chłopak nie odpowiedział. Szli przez dłuższy czas, nie odzywając się do siebie. Ona mruczała coś pod nosem, wciąż patrząc na linię horyzontu. On błądził wzrokiem po mijanych przez nich miejscach. Zdziwił się nieco, gdy dostrzegł, że większość kwiatów ma czerwone płatki. Zupełnie, jak jej oczy…

            Alicja zatrzymała się nagle, powodując, że idący za nią chłopak wpadł na nią z impetem.

- Przepraszam! – krzyknął od razu, odsuwając się gwałtownie. Ona tylko uśmiechnęła się delikatnie, dłoń wyciągając przed siebie.

- Tutaj znajduje się pierwszy sekret mojej krainy. Ciekawa jestem, czy go odnajdziesz i.. pokonasz. – Ostatnie słowo wyszeptała tak cicho, że on go nie usłyszał. Ruszył powoli w kierunku wysokich zarośli, które pokazała. Coś mu nie pasowało. Odczuwał dziwny niepokój.

- Ale czego ode mnie oczekujesz, Alicjo? – zapytał, wciąż do nich podchodząc. – Co ja mam - odwrócił się, a gdy nigdzie jej nie dostrzegł, wahanie objęło jego serce – zrobić? Gdzie ona się podziała? Alicjo!

Ledwie wykrzyczał jej imię, coś poruszyło się w gąszczu przed nim. Z gęstwiny wyskoczył mały, biały królik o czerwonych oczach. Zabawnie poruszał noskiem. Chłopak uśmiechnął się czule, przybliżając się do zwierzęcia.

- Oj, aleś ty słodki! Chodź do wujcia, wujcio cię wyściska – mruknął, chcąc wziąć króliczka na ręce. Już wyciągnął do niego dłoń, gdy poczuł ból w lewym ramieniu. Odskoczył szybko, czując spływającą krew. Zauważył ślad zębów. Ogromnych zębów. – Ty mała gnido.. – warknął, próbując powstrzymać krwawienie. Nie spuszczał przy tym z oka puchatego zwierzaka, który zlizywał właśnie krew z pyszczka. Chłopak splunął. Ten futrzak już nie był taki słodki. Gdy pyszczek stworzonka odzyskał swój śnieżnobiały odcień, królik zaczął się zmieniać. Łapki przeobraziły się w nogi oraz ręce. Futro prawie zniknęło, część tylko została na głowie, stając się włosami. Wreszcie stanął przed nim, w całej okazałości. Już nie był zwierzęciem, a chłopcem o króliczych uszach i karminowym spojrzeniu. W dłoni trzymał zegarek na łańcuszku. (art)

- Czym ty jesteś?! – wydyszał czarnowłosy, wciąż trzymając się za krwawiące ramię.

- Jestem Białym Królikiem – wycharczał tamten, bawiąc się srebrnym zegarkiem. Spojrzał na jego tarczę. – I jestem już mocno spóźniony..

Gdy to powiedział, zakręcił w powietrzu zegarem. Uśmiechając się przerażająco, wymruczał kilka słów. Zegar stał się kiścieniem na krótkim trzonie. Tarcza, najeżona ostrymi kolcami, przypominała teraz maczugę. Czarnowłosy cofnął się o krok. Wzrokiem przeszukiwał otaczające ich chaszcze, wypatrując czegoś, co mogłoby posłużyć mu jako broń. Królik zaatakował szybko, chcąc uderzyć w bok chłopaka. Ten ledwo zdążył uskoczyć przed zabójczymi ćwiekami. Runął na ziemię, z sykiem się podnosząc.

- Ty popaprańcu! – wykrzyknął, chwiejąc się lekko. – Chcesz mnie zabić?!

- Nie omieszkam spróbować – stwierdził Królik, biegnąc w jego stronę. – A z tego, co widzę, będziesz nadzwyczaj łatwym celem.

Widząc szarżującego na niego przeciwnika, czarnowłosy szybko skrył się w krzakach. Czuł się jak tchórz, ale nic nie mógł na to poradzić. Bez odpowiedniego oręża był całkowicie bezbronny. Dobrze, że te krzaczory są takie gęste i jest ich tak dużo. Szybko mnie nie znajdzie, pomyślał.

- Gdzie się schowałeś? – chłopak drgnął, gdy usłyszał przepełniony nienawiścią głos. Nie rozumiał, czemu Biały Królik pragnie jego śmierci. – Wyjdź z ukrycia.. I tak cię znajdę. A jeśli się pojawisz, być może okażę ci litość i od razu zabiję.

Chciałbyś. Nie poddam się bez walki. Coś błysnęło niedaleko niego. Ostrożnie podniósł się, kucając. Uważał przy tym, aby wydawać jak najmniej dźwięków. Powoli przekradł się do celu. Odsunął przeszkadzające gałęzie krzewu. Jego oczom ukazała się smukła katana o lśniącym, hebanowym ostrzu. Delikatnie chwycił ją w dłoń, drugą przesuwając po całej długości. Napawając się pięknem miecza, poczuł przypływ pewności siebie. Uśmiechnął się. Choć ranny, miał wreszcie jakieś szanse na wygraną. O nie, nie podda się tak łatwo. Odwrócił się, wracając na wcześniejsze miejsce. Przez liście obserwował krążącego Królika, czekając na odpowiedni moment. W myślach analizował przeciwnika, próbując znaleźć jego słabe punkty. Postanowił skupić się wpierw na uszach.

- Długo mam czekać, aż wreszcie zdecydujesz się opuścić zarośla? Stań do walki! Okaż się Jej godzien! – krzyczał białowłosy, coraz bardziej się irytując. Dlaczego jego Pani wybrała takiego nieudacznika?! Nie mogła znaleźć kogoś innego?!

Czarnowłosy zamknął oczy, uspokajając się. Przez jego głowę przeleciało wspomnienie. Wspomnienie o mistrzu, ukrytym w dalekich górach. Jego rady. Wycisz się i skup na przeciwniku. Stań się jednym ze swoją bronią. Jakby była przedłużeniem twojego ciała. Nie pozwól rywalowi na rozdzielenie cię z orężem. Uchylił powieki i odetchnął głęboko, napinając mięśnie.  Oczyścił umysł ze zbędnych myśli. Miał tylko jedną szansę. Musiał wykorzystać ją w pełni.

- Śmierdzący tchórzu! Zmierz się ze mną! Nie uciekniesz przed swoim przeznaczeniem! – Biały Królik tracił cierpliwość. Jeszcze chwila, a wywlecze go z tych krzaków i wyrwie serce. – Jesteś żałosny, wiesz? – prychnął, spluwając na ziemię. Wciąż czuł w ustach smak krwi, która pozwoliła mu na przemianę. Był tu najdłużej, nie licząc Alicji. Walczył już z wieloma istotami. Smakował ich krew. Lecz jeszcze nigdy posoka jego wroga nie miała w sobie tyle mocy, by zmienić go w człowieka. Podświadomie wierzył w wygraną tego chłopaka. To śmieszne, ale naprawdę chciał, by ten młodzik go pokonał. Śmierć mu nie groziła, w przeciwieństwie do czarnowłosego. Tylko Królik wiedział, jak tu jest naprawdę. Tylko on nie stracił.. zmysłów. Jego czułe uszy wychwyciły nieznany dźwięk. Odwrócił się gwałtownie. Zobaczył go. Chłopak szarżował na niego, w dłoni ściskając miecz. – Nie.. To niemożliwe. Ailin. – Mimo szoku obejmującego jego duszę, zdążył w porę odparować cios kiścieniem. Czarnowłosy odskoczył, oddychając głośno.

- Tchórz, tak? Żałosny, co? Zaraz zobaczymy – warknął, szykując się do kolejnego ataku. Królik stanął pewnie na nogach, machając bronią.

- No dalej! Chodź! A może mam ci wysłać specjalne zaproszenie? – zachichotał sztucznie. – Zatańczmy.

- Z przyjemnością – chłopak zerwał się do biegu. Białowłosy uśmiechnął się, unosząc kiścień w powietrze, wywijając nim. Wirująca tarcza świszczała lekko. W momencie, gdy czarnowłosy pchnął kataną w bok Królika, ten złapał ostrze w dłoń, kolcami tarczy uderzając w uszkodzone ramię. Od razu też pociągnął za kiścień, odrywając ćwieki od ciała. Chłopak zawył głośno, wypuszczając z dłoń rękojeść miecza. Osunął się na kolana, przytrzymując palcami ranę. Biały Królik chwycił trzon broni, zlizując krew z okaleczonej ręki.

- I co teraz? – zapytał, patrząc na niego z góry. Rzucił katanę na ziemię.

- Dlaczego to robisz? – chlipnął czarnowłosy, drżąc.

- Bo muszę. – Królik obrócił się do niego tyłem. Chłopak spojrzał na jego plecy. Miał już dość tej walki. Ujął w dłoń swój oręż. Wstał, zataczając się. Impet uderzenia Królika pozbawił go sił. Powoli podszedł do swego przeciwnika. Białowłosy przeniósł wzrok na niego, znów odwracając się. Uśmiech rozkwitł na jego twarzy. Rzucił kiścień w chaszcze.

- Czemu go wyrzuciłeś? – spytał chłopak, wciąż się przybliżając.

- Bo walka jest skończona. Pomyślnie przeszedłeś tą próbę. Udowodniłeś, że pomimo odniesionych ran lub niewielkich szans na zwycięstwo, jesteś gotowy stanąć do pojedynku z przeciwnikiem, nawet jeśli wiesz, iż przyniesie ci to jedynie śmierć.

- Przestań chrzanić bez sensu. – Mruknął czarnowłosy, wbijając ostrze katany tam, gdzie znajdowało się serce. Wyszarpnął po chwili miecz. Białowłosy zamknął oczy, wciąż się uśmiechając. Jego ciało zmieniło się w pył i odleciało, niesione przez wiatr. Chłopak, dostrzegając znajomą dróżkę, ruszył powoli w jej kierunku, nie wypuszczając z rąk broni. Nie dostrzegł, że z zarośli wyszedł mały, biały króliczek o czerwonych oczkach. Marszcząc zabawnie nosek, obserwował znikającego za krzewami chłopaka. 

* * *
Nic nie będę mówić. Nie zamierzam niczego tłumaczyć, ani wyjaśniać. Zrobię to dopiero, gdy opublikuję shota do końca. Tak, to jest shot. Tylko rozbudowany. Mym natchnieniem była seria Kuroshitsuji II.  Naprawdę przyjemnie się ją oglądało. Szkoda tylko, iż taka krótka. ^.^ Mniejsza. Shot dedykowany jest Werze, która pomagała załamanej po odejściu Wena (-.-) Dusi wymyślić fabułę. Mam nadzieję, iż przypadnie Wam do gustu i nie skiepściłam tego tak bardzo, jak uważam. :3
Kolejna część pojawi się zapewne, gdy powstanie. :3
Przepraszam za błędy! :C