Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Nic kompletnie. Lenistwo, zapieprzanko ostatnimi czasy (remont, szkoła, te sprawy), a także zupełny brak weny czy choćby skromnego pomysłu (nie, to nie jest usprawiedliwienie. To za mało na usprawiedliwienie mnie, naprawdę), sprawiły, że pierwszy rozdział "Shoujo Mangi" oddaję Wam dopiero teraz. Może być mało śmieszny, ale starałam się, jak mogłam. Ma ponad 2000 słów, tym się pocieszam. Nie wiem, kiedy dam radę napisać drugi, może podczas przerwy świątecznej czy któregoś weekendu spróbuję. Niemniej, w następnym tygodniu pojawi się jeszcze one shot, a raczej kontynuacja jednego z wcześniejszych shotów. Możecie wieszać na mnie psy za tak długi czas nieobecności, proszę bardzo. A jeśli nie powiesicie, będę zobowiązana wziąć się w garść i przestać Was zaniedbywać. Enjoy.
* * *
Obudził mnie
niewyobrażalny hałas. Zerwałem się z łóżka, jak oparzony. Rozejrzałem się
wokoło nieprzytomnym wzrokiem, błagając w myślach, aby mnie jeszcze nie
zabijali, bo muszę uratować porwaną księżniczkę i ukatrupić jej wuja, starego
pierdziela, który zajebał tron i wszelką Nutellę ze skarbca. A to spryciarz
pieprzony. Geniusz Zła! Czemu ja na coś takiego nie wpadłem?
Minęło parę
chwil, nim dotarło do mnie, że to był jedynie pojebany sen, jakich wiele już
miałem. Przetarłem oczy dłońmi i zacmokałem z niezadowoleniem. Któż śmiał mnie
budzić?! Spojrzałem na sprawcę zamieszania – niewielki budzik leżący na szafce
nocnej, który wciąż irytował świat swoim pobrzękiwaniem. Wyłączyłem dziadostwo
jednym ruchem ręki. To znaczy.. chciałem tak zrobić, ale nie do końca mi się
udało.. Zamiast na budzik, moja ręka natrafiła na okulary, których oprawka
boleśnie wbiła się w moją skórę. Takie rzeczy tylko w Tesco. A tak serio –
tylko ja, totalny niedorozwój i ciamajda potrafię tak robić. Ha ha, możecie mi
teraz zazdrościć, pozwalam wam. Znajcie mą dobroć i łaskę. Syknąłem głośno,
zabierając dłoń. Rozmasowałem miejsce, które doświadczyło nieprzyjemnego
spotkania z okularami.
- Cholera.. czemu zawsze musi mi się coś takiego przytrafić? –
jęknąłem. Wyłączyłem budzik (tym razem mi się udało) i przeciągnąłem się. Gdy
ta przeklęta maszyna Szatana zaczęła hałasować, akurat tkwiłem w jakimś małym
królestwie i zgrywałem bohatera. Tak, „zgrywałem” to dobre słowo. – Nawet we
śnie nic mi się nie udaje – podsumowałem się.
Podszedłem do
okna i odsłoniłem je. Słońce od razu wypaliło mi oczy. Przyjemne uczucie,
uwierzcie mi. Mlasnąłem z irytacją, zasłaniając się dłonią. Gdy po kilku
(nastu? dziesięciu?) minutach moje patrzałki przyzwyczaiły się do obecności
światła, westchnąłem i skierowałem się do kuchni. Na mojej twarzy zagościł
uśmiech. Życie stało się piękniejsze, od kiedy uwolniłem się od patologicznej
rodzinki i zamieszkałem sam. Cud, miód, pornole. Hahahaha, joke. Z rozmyślań
wyrwało mnie małe, włochate coś, napieprzające z główki w moją łydkę.
Spojrzałem w dół.
- Och. Dzień dobry, Kyuubey – mruknąłem, tłumiąc ziewnięcie.
Sprostowanie: Kyuubey to mój kot. Małe, białe, wkurwiające stworzenie,
wyposażone dodatkowo w fosforyzujące, w nocy przyprawiające o zawał żołądka
(serca też), zielone tęczówki. Dobra, dobra, Kyuubey nie jest cały biały, jego brzuch
jest rudy w kilku miejscach. – Już, zaraz, moment mi daj, młody. Za chwilę
będziesz szamał.
Znalazłem
gdzieś puszkę z kocim żarciem, z suszarki ściągnąłem dwie miski: białą i
czarną, napełniłem je cuchnącym, galaretopodobnym tworem i jedną z nich
postawiłem przed kotem.
- Dzisiaj wątróbka – zakomunikowałem. Biały ogon przeciął
kilkukrotnie powietrze, po czym jego właściciel zaczął ucztę. Westchnąłem i
rozejrzałem się, dzierżąc w ręku drugą miskę. Raz, drugi, trzeci. Nic. Położyłem
miskę na stole, po czym zająłem się sobą. Musiałem coś zjeść. Wziąłem się więc
do roboty, chcąc przygotować sobie porządne śniadanie. Robota tak mnie
wciągnęła, że zapomniałem się i zanuciłem cicho opening jakiegoś anime. I
wtedy… no, cóż. Chyba wystarczy, jeśli powiem, że czyjeś pazury wbiły się
boleśnie w skórę na moich nogach..
- Kyuubey, cholero, złaź! – warknąłem. Zrzuciłem z siebie kupę futra,
która tak usilnie próbowała zrobić sobie ze mnie drabinę. Oparłem się o blat i
wziąłem kilka uspokajających wdechów. Dopiero wtedy odwróciłem się i spojrzałem
na winowajcę. Kyuubey siedział na podłodze, jak gdyby nic się nie stało. Wbił
we mnie swoje trawiaste ślepia, przekrzywił łeb i miauknął pytająco. Emanowała
z niego aura niewinności. Zacisnąłem zęby. Mały, biały skurwiel. - A żeby cię
kiedyś pchły zeżarły! – odparłem z nutką nienawiści w głosie, po czym wróciłem
do gotowania. Dzisiaj naleśniki. Pycha.
Moje papu
było już prawie gotowe, gdy rozległo się ciche miauczenie. Zlustrowałem
podłogę. Kyuubey siedział na parapecie i spokojnie czyścił futro. Czyli to nie
on. Nadstawiłem ucha, na moment przerywając wykonywaną czynność. Ów odgłos
wydobywał się zza moich pleców. Odwróciłem się. Na szczycie lodówki (która była
wyższa ode mnie) stał czarny kot i wyraźnie próbował zejść.
- Dzień dobry, Kuro – powiedziałem, podchodząc do urządzenia.
Kocur wykorzystał to i wskoczył mi na ramię. Spojrzałem na niego, po czym na
lodówkę, a potem znów na kota. Jak on, do cholery, tam wlazł? Kątem oka
zauważyłem pozaciągane firanki. Wiecie, co… Może ja jednak nie chcę wiedzieć.
Postawiłem zwierza na podłodze. Jego miska po chwili również się tam znalazła.
Wziąłem żarełko i usiadłem przy stole. Wreszcie mogłem zjeść.
* * *
O kurwa. O ja
pierdolę. Dlaczego mnie to spotyka? Zawsze, po prostu zawsze. Zawsze, kurna,
zwieje mi autobus na uczelnię. Dzisiaj nie było inaczej. Przez to, że musiałem
sprzątać rzygi Kyuubey’a (wiedziałem, że się jakoś świnia odpłaci), spóźniłem
się, a teraz mogłem tylko patrzeć, jak mój rydwan się oddala. Uszka oklapły,
ogonek przestał radośnie merdać, a oczka zaszkliły się niebezpiecznie, grożąc
potopem. Żartowałem. Zamiast tego posypała się wiązka przekleństw, ucierpiał
śmietnik, moja noga oraz uszy okolicznych przechodniów, gdy wrzasnąłem w
agonii. Ciężkie jest życie dorosłego, oj tak. Miałem już ogłosić sromotną
klęskę i zawędrować do domu, przekonany, iż na dzisiejszych zajęciach już się
nie zjawię, gdy usłyszałem znajomy warkot silnika. Odwróciłem się. Zobaczyłem
motocyklistę na motocyklu, o ironio.
- Joł, Kamil. Co, busik uciekł? – zachichotał chłopak znanym mi
głosem. Zamrugałem kilka razy.
- Julek! – olśniło mnie. - Co ty tu robisz? – spytałem mało
inteligentnie.
- Dostałem posadę księcia z bajki – przewrócił oczami. – To co,
wsiadasz, królewno? Podrzucę cię.
- Dupę mi ratujesz – odparłem z uśmiechem, sadowiąc się za nim.
- Wisisz mi flachę – zaśmiał się i ruszył. Prosto w kierunku
piekła.
Szczęście w
nieszczęściu, na wykłady zdążyłem. Niestety, niechybnie ucierpi na tym mój
portfel. Walnąłem się na ławce w jakimś kącie. Spróbowałem skupić mój brak szarych komórek na słowach psora. Nie bardzo mi się to udało.
Podeszła do mnie i ucałowała w policzek.
Uśmiechnęła się słodziutko. Odpowiedziałem jej równie słodkim (w moim
mniemaniu) uśmiechem. Oczy omsknęły mi się przez przypadek w dół, na jej ciało
ubrane jedynie w strój mahou shoujo. Mimowolnie się zarumieniłem.
- Coś się
stało, bohaterze? Może masz gorączkę? – spytała z troską w słowiczym głosie.
- Ależ
nie, pani – odchrząknąłem. – Po prostu czuję się onieśmielony twoim pięknem.
Zachichotała.
Dobra, Kamil, urabiaj ją jeszcze przez chwilę i będzie twoja.
- Jesteś
taki zabawny, bohaterze – szepnęła. – Uwielbiam twoje towarzystwo.
- Śmiało
mogę powiedzieć to samo – odparłem. Zawinęła na palec kosmyk brązowych włosów.
Jej czekoladowe oczy śmiały się do mnie. Zaraz, gdzieś je już widziałem.. W
Tesco?
- Moje
królestwo jest ci wdzięczne za ratunek, wojowniku. Czy.. jest coś, co
moglibyśmy dla ciebie zrobić?
- Hm.. –
Tak wiele pomysłów, który zrealizować? – Już wiem. Dajcie mi wór Pocky oraz palmę
i mogę spadać.
- Dobrze.
A od siebie dorzucę jeszcze to – pocałowała mnie. Poczułem się jak w raju. Nie!
Stop! Coś jest nie tak! Dlaczego. Ona. Ma. ZAROST?!
„Hello. I
want to play a game.”
Za jakie
grzechy, ja się pytam?
- Nie.. Nie,
księżniczko… Nie tam, nie tam! Co ty robisz, głupia…?! To są markowe ciuchy.
Markowe, rozumiesz? Gdzie mi z tymi łapami! Zabieraj zęby albo ci je wypierwiastkuję poza nawias kwadratowy! A może to był trójkątny?
Nie.. Nie! Moja palma!
Profesor,
który właśnie coś pisał na tablicy, zirytował się, słysząc jęki jednego ze
swoich studentów. Podszedł do niego i z całej siły pierdolnął go książką w
potylicę. Aż coś chrupnęło. Nie chciałbym być na jego miejscu.. A, zaraz.
Przecież to byłem ja. Zerwałem się jak oparzony.
- Nie, nie, mamusiu, te filmy na moim komputerze, to wcale nie
hentai! – wybełkotałem. Cała sala zaczęła się śmiać. Rozejrzałem się. Czyżby
coś mnie ominęło?
- Za moich czasów studenci z wdzięczności całowali wykładowców po
rękach, a nie ignorowali ich, rozkosznie pochrapując! – psor wkurzył się
nieziemsko. Na jego czole pojawiła się zabawna bruzda. Tak zabawna, że ryknąłem
śmiechem godnym seryjnego zabójcy. – Szczygielski, doigrałeś się. WON MI Z
SALI!
Przestałem się śmiać.
- A-ale.. – zamilkłem. Profesor miał wzrok zupełnie jak matka, gdy
dowiedziała się, że babcia sprzedała jej seksowną bieliznę na allegro. Powaga.
Zrobiła tak, bo stwierdziła, że to dzieło Szatana. Żebyście widzieli moją
matkę.. Samara z Ringu się przy niej chowa. – Już sobie idę. Żegnajcie, bracia
studenci. Zostawiam wszystko w waszych rękach – powlokłem się smętnie do
wyjścia. Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, coś się na mnie uwiesiło.
- Hej, stary – był to mój dzisiejszy wybawca, czcigodny Juliusz z
Pipidówka Dolnego. – Za co cię wypieprzył?
- Zasnąłem, a potem zacząłem się z niego śmiać – wygiąłem usta w
podkówkę. – A ty co tu robisz?
- Nic nowego. A mnie wywaliła z rosyjskiego, bo z kolegą
wrzuciliśmy jego sok do papierowej butelki i udawaliśmy, że to wódka. Nie
doceniła tego, że gadaliśmy po rusku – westchnął. Szczerze mu współczułem.
- Smutno. Idziemy się przejść na zewnątrz? – spytałem go. Kiwnął
tak energicznie głową, że aż mu spadła czapka, którą zawsze miał na łbie.
Poszliśmy.
Kim w ogóle
jest Julek? Juliusz Michnicki, właściwie. To takie wredne, rozpieprzone
dziecko, które przykleiło się do mnie w dniu ogłoszenia wyników, kto się dostał
na uczelnię. Ubzdurał sobie, że to przeznaczenie i on widzi we mnie swoją „Bratnią
połówkę” pomarańczy, jabłka czy tam pomidora, nieważne. No i tak wyszło, że nie
mogłem się go pozbyć i zostaliśmy kumplami. Chłopak wygląda trochę jak emo,
chociaż się za nie nie uważa. Ma czarną grzywę, kolczyka w wardze i czarne
soczewki w oczach. Dodatkowo, nie rozstaje się z wiecznie upieprzonymi glanami,
przez co sam w sobie jest moją tarczą przed wszelkimi koksami i innymi stworami
pozbawionymi karku, z których lubię sobie robić wrogów, niestety. Jednakże,
Julek ma dwie, a właściwie trzy poważne wady. Pierwsza: jest cholernie bogaty.
Chociaż to może nie wada, bo wiadomo jak to jest, kiedy się ma dzianego kumpla.
Nie mówię, że jestem jakimś pasożytem, o nie. Ja po prostu dzielę się z nim
jego kasą. Druga: Juliusz kocha alkohol w prawie każdej postaci. Nie trawi
jedynie likierków i innych babskich trunków. Wiąże się to z tym, że jak tylko
dorwie jakiś oprocentowany napój, nie zaprzestanie go spożywać, dopóki nie
urżnie się w trupa i nie urwie mu się film. Trzecia: jak już się najebie, to
się do mnie klei. Nie to, żeby mi to jakoś przeszkadzało, jest to jedynie
trochę niekomfortowe, bo Juliusz dosyć sporo waży. Gorsze jest to, że wszyscy traktują
nas jak zakochaną po grób parę, a ja jasno postawiłem sobie jako cel, że do
trzydziestki albo i dłużej będę singlem. Dosyć się już wycierpiałem w
związkach. Chyba nieco zboczyłem z tematu.. Wracając. Juluś to dziwne
stworzenie, uwielbiające alkohol i wierzące we wszystko, co ma coś wspólnego z
ezoteryką, wróżbami, horoskopem i tak dalej. Gorzej trafić nie mogłem.. A
jednak, kumplem jest całkiem dobrym.
Wyszliśmy z
budynku uczelni. Od razu owiał nas przyjemny, już ciepły, wiosenny wietrzyk. No
tak, zaczynał się marzec. Śnieg w końcu stopniał. Aż zachciało się żyć. Juliusz
przystanął.
- Ty też to słyszysz? – spytał mnie. Stanąłem obok i zacząłem
nasłuchiwać.
- Coś jakby… babskie piski?
- Chodźmy sprawdzić – złapał mnie za rękę i pociągnął w jakimś
dziwnym kierunku. Nawet nie protestowałem, bo nic by to nie dało. Stanęliśmy
przy siatce boiska do tenisa. Z drugiej strony tłoczyło się mnóstwo podjaranych
studentek. Wyglądało to jak plątanina nóg, rąk, dekoltów i spódniczek,
wykrzykująca podnieconym głosem wyznania miłości w stronę dwóch grających.
- Orgia, panie. Jedna wielka orgia – podsumowałem. – Gdyby nie ta
siatka, rzuciłyby się na nich i zaczęły gwałcić jedna po drugiej..
- To byłaby piękna śmierć – szepnął uroczyście Julek. Obaj
zamilkliśmy na moment.
- Dobra, dość tych marzeń – potrząsnąłem głową. – Lepiej obczajmy
tenisistów – spojrzałem na tor. Dwóch gostków, na oko studentów, grało sobie
spokojnie w tenisa, nie zważając na ten rozochocony tłum płci pięknej. Jeden
był szatynem. Jego oczy miały taki ładny, bursztynowy kolor. Chłopak wyglądał
na raczej niskiego i chuderlawego, w przeciwieństwie do swojego przeciwnika,
wysokiego i dobrze zbudowanego bruneta o czekoladowych tęczówkach. Wyglądał
zupełnie jak ta księżniczka z mojego snu. I miał nawet kilkudniowy zarost…
- KAMIL! – Julek wydarł się do mojego ucha. Spojrzałem na niego,
zaskoczony.
- Co jest?
- Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył.
- Serio?
- Tak. Znasz tych gości?
- Nie. Wiesz, co? Chodźmy stąd. I tak za dużo tu wiary – złapałem go
za rękaw. Odeszliśmy. Usiedliśmy na ławeczce nieopodal.
- Od razu spokojniej – czarny rozłożył się na drewnie. Wyjął z
kieszeni lizaka i wetknął go do ust. Westchnąłem. – Oszaleć można z tymi
laskami.
- No..
- A tobie co?
- Nic, nic. Po prostu śniła mi się dzisiaj taka ładna księżniczka,
a potem się okazało, że ma zarost – miauknąłem.
- Współczuję. To musiał być niezły szok – poklepał mnie po
ramieniu.
- Nie to było najgorsze. Ona wyglądała jak ten pieprzony
tenisista.
- Jeszcze gorzej. Ale przecież mówiłeś, że go nie znasz.
- Bo nie znam. Chyba.
- Aha - nie powiedział nic więcej. Ja zresztą też. – Pierdzielone babska.
Cały czas dudni mi w uszach ich krzyk. „Michał! Michał! Michał”, darły się.
- Hm? Jaki Michał? Mamy tutaj jakiegoś Michała, który byłby na
tyle przystojny, żeby się o niego zabijały?
- Chyba nie. To musi być nowy, bo nie kojarzę nazwiska – wzruszył ramionami.
No tak, on znał wszystkich. Alkohol łączy ludzi prawie tak dobrze jak Nokia.
- Nazwiska? – zmarszczyłem twarz. – A jakie jest, bo nie
dosłyszałem?
- Dziedzic. Michał Dziedzic. Albo coś w tym guście – mruknął.
Zamarłem.
Ha. Ha. Ha. Zajebiście. Jaki ten świat jest malutki.. Nie ma to
jak na swojej uczelni spotkać swojego byłego, który podobno wyjechał za
granicę. Ha ha ha. Zgłoszę reklamację. Moje przeznaczenie jest do dupy. Szlag,
zaczynam gadać jak Julek. Ech.. A miało być tak pięknie. Wiedziałem. Rzygi tej
białej mendy na pewno były napromieniowane. Tak. To wszystko przez to. Prawda…?
* * *
Pojawił się spis postaci. Skromne zdjęcia i podpisy, ale zawsze coś. ^.^ Proszę o szczerość, wyrozumiałość, ewentualnie pomysły, co chcecie, aby Kamil przeżył, w czym uczestniczył. ;3
Dziękuję za uwagę, do następnego! <3
Hjo hjo hjo :> jestem pierwsza?
OdpowiedzUsuńZacznę od końca - chcę, żeby do Kamila, jego babci i Julka przyszły JEHOWE! Co oni mogą wtedy odpierdzielić, to aż się boję XDDD.
Rozdział był wręcz nafaszerowany fajnymi sytuacjami czy tekstami.Pozwolę swej zacnej osobie na cytaty.
"Jej czekoladowe oczy śmiały się do mnie. Zaraz, gdzieś je już widziałem.. W Tesco?"- hahahaha, padłam XD. Nie ma to jak romantyczne wspomnienia XD.
A poza tym, w MWSM pojawili się Kira i L!!! [może nie do końca, ale podobni jak cholera, i ta sytuacja] "dwóch gostków, na oko studentów, grało sobie spokojnie w tenisa, nie zważając na ten rozochocony tłum płci pięknej. Jeden był szatynem. Jego oczy miały taki ładny, bursztynowy kolor. Chłopak wyglądał na raczej niskiego i chuderlawego, w przeciwieństwie do swojego przeciwnika, wysokiego i dobrze zbudowanego bruneta o czekoladowych tęczówkach. "
Jakoś odpycha mnie ten Julek, jak myślę o grubym emosiu >.> Jakoś tak z opisów wynikało, że ma problem z wagą XD.
Będę czekała na większą porcję komedii, chociaż rozumiem, że nie masz czasu. Jako i ja.:)
Trzymaj się!
Jej, jej, jej, jej, jeeeej~ Spotkanie po latach, jeszcze takie niewyjaśnione~ robi się ciekawie >D A Julek jest zajebisty xD Porównanie do księcia i księżniczki skojarzyło mi się z Kamijo i Hizakim z zespołu Versailles swoją drogą świetny, normalnie bóstwo nad bóstwami <333 Polecam więc xD
OdpowiedzUsuńTak jak Sarin widzę podobieństwo do L i Kiry, ale przecież jako L występuje Michał Dziedzic, nie? xD No i serio Julek jest gruby? Coooo Ty, przecież na obrazku (hehe xD) wyglądał na szczupłego xD Może to tylko Kamil go tak przezywa? ;p
Wehehehehehe xD Czekam na ciąg dalszy i lecę na Sierotę :3
ps. DuuuuuuSiaaaa <3333333 Jak ja się stęskniłam :CCCC <3
Witam,
OdpowiedzUsuńzapowiada się na bardzo ciekawe opowiadanie.... t koty są urocze ;] haha miał sen w którym pojawi się chłopak, którego dopiero co zobaczył...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Mam nadzieję, że to opowiadanie będzie miało nieskończenie wiele rozdziałów. Jak durna śmiałam się z sytuacji na lekcji. I te dialogi =w= Ogółem, jedno z tych opowiadań o polakach, które mi się spodobało. A muszę ci powiedzieć, że rzadko mi się to zdarza.
OdpowiedzUsuńI tutaj również przepraszam za moją nieobecność. >_<
Nie mogę się doczekać nowego rozdziału. A teraz lecę oglądać bohaterów. ^.-