* * *
Usiadłem
przy biurku, wyciągając stary zeszyt. Od jak dawna czekał, abym wreszcie go
użył? Uśmiechnąłem się gorzko. Miałem nadzieję, że to przeczytasz. Dla Ciebie
chciałem wszystko spisać. Tyle lat mnie o nią prosiłeś.. Otworzyłem notes na
pierwszej czystej stronie.
„Mojemu przyjacielowi, Paulowi
Astonowi. Byłeś dla mnie wielkim oparciem w trudnych chwilach. Dziś spełniłem
swą obietnicę. Zrobiłem to, o co mnie prosiłeś. Dziękuję za to, że pojawiłeś
się w moim życiu. Daniel Bein.”
Tak wyglądała
skromna dedykacja, którą zamierzałem tam umieścić. Przewróciłem stronę. Chwyciłem
do ręki długopis i zacząłem pisać. Historię mojego życia.
„Samotność. Słowo, którego tak bardzo
nienawidzę. Od zawsze byłem sam. Rodzice przeklinali moje narodziny. Gdybym
przyszedł na świat jako dziewczynka, miałbym wszystko, czego kiedykolwiek
pragnąłem. Miłość, szczęście, bezpieczeństwo. Akceptację. Niestety, nie było mi
to dane. Urodziłem się jako chłopiec. O ile matka starała się mnie kochać pomimo tego, o tyle ojciec
wprost okazywał swą niechęć i pogardę. Pamiętam jak dziś, te okropne dni. Pełne
bólu, płaczu i cierpienia. Wystarczyło, że odetchnąłem głośniej, a już byłem
bity i wyzywany. Zbyt mały, żeby cokolwiek zrozumieć. Zbyt słaby, by się
przeciwstawić. Błagałem, aby piekło, jakim było to życie, skończyło się jak
najszybciej. Moje modlitwy zostały wysłuchane i spełnione. Choć może nie w
sposób, który by mi odpowiadał.
Wracałem ze szkoły. To był
szczęśliwy dzień. Moja suczka, Hope, odnalazła się po tygodniu nieobecności.
Martwiłem się, że coś jej się stało, ale pojawiła się cała i zdrowa. Z lekkim
uśmiechem otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Pierwszym, co wydało mi się
podejrzane, był słabo wyczuwalny, nieprzyjemny zapach krwi. Poza tym, w
mieszkaniu było ciemno, co do normalnych sytuacji nie należało. Szedłem jednak
dalej, z Hope przy nodze. Wołałem rodziców, lecz żadne mi nie odpowiadało. Gdy
dotarłem do salonu, zamarłem przerażony. Ciało mojej matki leżało bezwładnie na
sofie, podczas gdy zwłoki ojca rozszarpywał jakiś człowiek. Pisnąłem cicho.
Obcy odwrócił się i zlustrował mnie wzrokiem. Hope zawarczała, ale uspokoiłem
ją dłonią. Patrzyłem w oczy mężczyzny. „Wyjdź stąd i wyprowadź psa na spacer”,
odezwał się ochrypłym głosem. Zadrżałem. „Nie wracaj przez pół godziny.
Obiecuję, że gdy to zrobisz, nie znajdziesz mnie tu już. W przeciwnym razie
będę zmuszony cię zabić. Rozumiesz?”
Kiwnąłem głową i
ruszyłem w kierunku wyjścia. Hope nie odstępowała mnie na krok. Poszliśmy do
lasu. Cały czas widziałem twarz swojej matki. Otworzone szeroko oczy, usta
rozciągnięte w wyrazie zaskoczenia i strachu. Okropny widok.
Do mieszkania wróciłem godzinę
później. Mordercy już nie było, jednak ciała zostały. Nie mogąc na nie patrzeć,
pobiegłem do sąsiadów. Podczas gdy ja i Hope siedzieliśmy przed ciepłym
kominkiem, oni wezwali policję i wszelkie inne służby. Czułem się winny.
Uważałem, iż to moje błagania sprowadziły na rodziców śmierć. Sądziłem, że to
ja powinienem umrzeć, nie oni.
W wieku siedmiu lat zostałem
sierotą. Ojciec i matka trafili tam, gdzie ich miejsce. Do piachu. Mimo
kiełkującej w moim sercu mściwej satysfakcji, ogarniało mnie coraz większe
poczucie winy. Nie byłem zły i nie chciałem być. Przeciwnie. Wrażliwy, każde
słowo biorący na poważnie. Naiwny, ufny. Oto ja. A wtedy, gdy chowano moich
rodzicieli, myślałem tylko o jednym. Że ktoś się pomylił. Że to mnie powinni
zakopywać, a nie ich. Tak wyglądał pierwszy zakręt mojego życia.
W tym samym tygodniu
zamieszkałem w domu dziecka. Nie pozwalano mieć tam zwierząt, a więc Hope
musiała zostać u tych miłych ludzi, moich sąsiadów. Naprawdę dobrze się nią
opiekowali. Pobyt w sierocińcu wspominam jako niezbyt miły, ale na pewno
lepszy, niż lata spędzone z matką i ojcem. Przez kilka pierwszych miesięcy
dostawałem baty od innych dzieci za to, że byłem taki grzeczny i czysty. Skaza
na mojej duszy, powstała tamtego dnia, coraz bardziej się powiększała. Aż
wreszcie poznałem kogoś, kto pomógł mi przebrnąć przez kłopoty. Nazywała się Lucy.
Była starsza o rok, wysoka, silna. Pamiętam doskonale jej czarne włosy
splecione w dwa warkoczyki i błyszczące radośnie brązowe oczy. Jej rodzina
zginęła w wypadku, gdy Lucy miała dwa miesiące. Zaprzyjaźniliśmy się. Trenowała
od jakiegoś czasu karate, a więc uczyła mnie, jak mam się bronić. Z czasem i ja
zacząłem chodzić na treningi. Wszyscy, którzy się nade mną znęcali, poczuli
strach. Nie było mocnych na nas dwoje. A potem… A potem Lucy spadła z drzewa.
Los pokarał mnie za to, że zesłałem śmierć na swych rodziców. Zabrał mi
przyjaciółkę. Miałem wtedy czternaście lat. A ją kochałem jak siostrę. Moją
duszę i serce pochłonął mrok. To był drugi zakręt w mojej historii.
Z domu dziecka uciekłem w drugą
rocznicę jej wypadku. Nie mogłem znieść widoku miejsc, które tak mi ją
przypominały. Spakowałem swoje rzeczy, w tym medalik, jedyną pamiątkę po matce.
Oraz ukochany pierścionek Lucy. Ruszyłem w nieznany świat. Przedtem jednak
odwiedziłem Hope. Wybiegła mi naprzeciw, radośnie merdając ogonem. Po raz
pierwszy od śmierci Lucy, rozpłakałem się. Lata bez psiny minęły mi koszmarnie.
I choć nie chciałem znów się z nią rozstawać, nie zabrałem jej ze sobą.
Pragnąłem, aby te ostatnie lata spędziła wśród kochających ją ludzi, w swym
ciepłym kącie. Wziąłem tylko szczeniaka, którego urodziła kilka miesięcy przed
moim przybyciem. Dostał imię Angel. Dlaczego? Miałem nadzieję, że będzie mnie
chronił i że nigdy mnie nie opuści. Żebym nie musiał być już sam.
Zamknąłem wszelkie niedokończone
sprawy. Zacząłem więc nowe życie. Wynająłem mieszkanie, w którym mogłem trzymać
psa. Miałem dość uzbieranych pieniędzy, by nie martwić się o utrzymanie przez jakiś
czas. Znalazłem pracę w restauracji, jako kelner. Z czasem stałem się barmanem.
Poczułem, że wreszcie żyję. Tego mi było trzeba. Normalności. Jednak ci, którzy
mnie poznali, nie mogli w to uwierzyć. Że do szczęścia wystarczy mi jedynie to.
Mówili mi, że powinienem zaistnieć w świecie, śpiewać, bo mam cudowny głos. Uwierzyłem
im. Gdy więc usłyszałem o przesłuchaniu zespołu Dead Souls, od razu
postanowiłem się zgłosić.
Było ciężko. Bardzo. Chyba
jeszcze nigdy aż tak się nie stresowałem. Wchodząc na scenę, czułem, jak nogi
odmawiają mi posłuszeństwa. Aż zobaczyłem Ciebie. Od razu przykułeś mój wzrok.
„Ideał”, przemknęło mi przez myśl. Byłeś po prostu piękny. Wyglądałeś jak
bóstwo. Patrzyłeś na mnie tymi swoimi ciepłymi, jasnoniebieskimi oczami,
nakręcając na palec kosmyk długich, czarnych włosów. To jest Twój nawyk,
prawda? Zawsze tak robisz. Szczególnie, gdy jesteś zakłopotany i nie wiesz, co
masz zrobić z rękoma. Rozgryzłem Cię już dawno. Mój aniele. Tak. Tak nazwałem
Cię w duchu, gdy pierwszy raz Cię ujrzałem. I tak już zostało. Bo właśnie tym
byłeś dla mnie przez te wszystkie lata. Aniołem. Aniołem, który czuwał nade
mną. Który wyciągnął mnie z dna i postawił na nogi. Który sprawił, że mogłem
choć na chwilę zapomnieć o swoim grzechu.
Wiesz, dlaczego na początku
chowałem do Ciebie urazę? Bo wyszedłeś, gdy miałem zacząć śpiewać. A chciałem
zaśpiewać właśnie dla Ciebie. I poczułem się urażony do żywego, gdy wyszedłeś,
rozmawiając przez telefon. Więc starałem się jeszcze bardziej. Żeby Twoi
przyjaciele wybrali mnie do zespołu. Żebyś mógł usłyszeć, jak śpiewam. Wtedy
los spojrzał na mnie łaskawszym okiem i spełnił moją zachciankę.
Pamiętasz ten dzień? Kiedy
spytałeś mnie, czemu tak Cię nie lubię. Kiedy, wysłuchawszy mnie, powiedziałeś,
że to żaden problem, bym teraz dla Ciebie zaśpiewał. Że chcesz usłyszeć mój
głos i samemu się przekonać, czy oni dobrze wybrali. Nawet nie wiesz, jaki
wtedy byłem szczęśliwy. Ja, dzieciak znikąd, łaknący choćby szczypty sympatii,
pochwały, wszelkich podobnych uczuć. Bardzo mi się chciało płakać tego dnia.
Ale zamiast tego śpiewałem. Dla Ciebie, o Tobie, przy Tobie. Widziałem zachwyt
w Twoich oczach, gdy skończyłem. Cieszyłem się jak głupi, gdy mówiłeś, jak
bardzo Ci się podoba mój głos. Wiesz.. To chyba wtedy naprawdę się w Tobie
zakochałem.
Dzięki Tobie i zespołowi
rozkwitłem. Jeśli można tak powiedzieć, oczywiście. Moje dni stały się
kolorowe, pełne śmiechu i radości. Moja miłość do Ciebie nie chciała odejść.
Wręcz przeciwnie. Często łapałem się na myśli, że wiem już wszystko o Tobie. I
zawsze wtedy zaskakiwałeś mnie czymś nowym. Przez co każdego dnia kochałem Cię
jeszcze bardziej.
Byłem przekonany, że to już
koniec mojego piekła. Że słońce już zawsze będzie dla mnie świecić. Niestety,
odeszło ode mnie, nim się obejrzałem. Przeszłość wróciła. A razem z nią
uczucia, których smaku nie chciałem pamiętać.
Przyszli do mnie któregoś dnia.
Powiedzieli, że wznawiają sprawę morderstwa moich rodziców. Przesłuchiwali mnie
wiele razy, za każdym razem mówiłem to samo. Że gdy wróciłem, oni już nie żyli.
Myślisz teraz pewnie, dlaczego to robiłem? Czemu kłamałem? Obiecał mi, że jeśli
wyjdę, nie zabije mnie. I, choć to śmieszne, czułem, że nie mogę go wydać. Bo
gdybym to zrobił, udowodniłbym mu, że popełnił błąd. A wcale tak nie było.
Jednak oni nie chcieli mi odpuścić. Szantażowali mnie, że jeśli wszystkiego im
nie powiem, zamkną mnie za utrudnianie śledztwa. Nie docierały do nich moje
słowa, że byłem wtedy dzieckiem, w wielkim szoku, że mogę wielu rzeczy nie
pamiętać. Chociaż, gdy im to mówiłem, wszystkie obrazy z tamtych dni stawały mi
przed oczami. To było straszne. Zacząłem mieć koszmary. Śniła mi się moja
matka. Podchodziła do mnie, zakrwawiona. Patrzyła się na mnie martwym wzrokiem
i pytała, czemu jestem takim złym synem. Czemu nie pomogłem jej? Dlaczego
pozwoliłem ją skrzywdzić? Za każdym razem sen stawał się straszniejszy, a ja
budziłem się z krzykiem, nie mogąc zasnąć do rana. Płakałem, przytulony do
sierści Angel’a, czekając, aż wzejdzie słońce. Żałosne. To był trzeci zakręt w
moim beznadziejnym życiu.
Zaczęliśmy trasę koncertową.
Jedną z pierwszych, które odbyliśmy podczas tych jedenastu lat. Nie wspominam
jej zbyt dobrze. Krótko, nim wyjechaliśmy, spotkałem moją babcię. Wykrzyczała
mi w twarz, że gdybym się nie urodził, jej zięć i ukochana córka wciąż by żyli.
Że gdybym zdechł, gdyby aborcja się powiodła, gdyby później udało im się mnie
otruć tak, jak zamierzali, nic takiego by się nie wydarzyło. Że to moja wina.
Że powinienem zmądrzeć i w końcu się zabić. To było.. miłe. Bardzo. Tak miłe,
że moja, już wtedy słaba psychika, poszła się jebać. Wpadłem w depresję.
Zacząłem miewać stany lękowe, myśli samobójcze. Wiesz, jakie to uczucie, gdy
dowiadujesz się, że Twoi rodzice nigdy Cię nie chcieli? To jeszcze nic przy
tym, że próbowali Cię zabić kilka razy. Że o to, o co obwiniałeś się przez te
wszystkie lata, obwiniał Cię też ktoś inny. Twój krewny. I życzył Ci śmierci z
tego powodu. Nie zabiłem się tylko dlatego, że bałem się, że jeśli mi się nie
uda, moje życie jeszcze bardziej się spieprzy. Że stracisz do mnie szacunek,
który miałeś i znienawidzisz. To byłoby gorsze od śmierci. Zamiast tego,
znalazłem inne rozwiązanie. Uciekłem w alkohol. Najpierw była to lampka wina
przed snem. Później zmieniła się w szklankę, butelkę, aż w końcu zacząłem
upijać się do nieprzytomności. Wszędzie, gdzie tylko mogłem. Zawsze, kiedy
tylko miałem okazję. Potem alkohol przestał mi wystarczać. Ktoś zaproponował
działkę dragów. Wciąż czuję do siebie wstręt przez to, że ją wziąłem. Że
uzależniłem się od tego świństwa. A później, że pieprzyłem się z kobietami,
mężczyznami, nieważne. To nie miało znaczenia. Byłem tak pijany i naćpany, że
nie widziałem różnicy. Nic nie czułem. Oprócz tej cholernej goryczy. I żalu, że
to nie możesz być Ty.
A więc.. za sobą mamy czwarty
zakręt mojej beznadziejnej opowieści. Niewiele ich już zostało. Wracając..
Przepraszam za każdy dzień, moment, w którym sprawiłem wam przykrość, kłopoty.
Za każdy raz, kiedy uciekłem. A już szczególnie za ten dzień, w moim rodzinnym
mieście. Gdy znalazłeś mnie przed grobem Lucy. I poprosiłeś, bym napisał dla
Ciebie tę historię.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłeś
moje łzy. Zawsze kryłem je przed Tobą. Nie chciałem, żebyś je widział. Nie
chciałem tłumaczyć się później, dlaczego płaczę. Bałem się, że możesz poczuć do
mnie obrzydzenie, gdy wyjawię ich przyczynę. Pamiętam Twoje zdziwienie, a
później akceptację. I to, że irytowało Cię fakt, że nic o mnie nie wiesz.
Chciałem oszczędzić Ci tego wszystkiego. Nie czułem potrzeby mówić o tym
komukolwiek, zwłaszcza Tobie. Ale.. obiecałem, prawda?
Płaczę. Płaczę, słysząc w
głowie, jak wypowiedziałeś wtedy moje imię. W Twoich ustach zabrzmiało jak
najpiękniejsze wyznanie. Dźwięk, który bardzo chciałem usłyszeć. W tamtej
chwili.. marzyłem o tym, żeby Cię pocałować. Dotknąć ustami Twoich ust. Poczuć ich
miękkość, smak. Wsunąć się w Twoje ramiona, wdychając słodki zapach lawendy,
który zawsze Cię otacza. A później powiedzieć Ci, jak bardzo Cię kocham.
Czemu..? Gdybym.. gdybym mógł sprawić, żebyś mnie pokochał, zrobiłbym to,
choćbym miał znów przejść przez piekło, którego doświadczyłem. Choćbym miał
umrzeć, zabić, zniszczyć wszystko, co stanęłoby na mojej drodze. Ale to
niemożliwe. Pozostanę Twoim przyjacielem do końca.
Przy Tobie pożegnałem się z
Lucy. Żałuję, że jej nie poznałeś. I że ona nie poznała Ciebie. Z pewnością
polubilibyście się. Kto wie, może nawet zakochalibyście się w sobie? To byłoby
najpiękniejsze, ze wszystkich możliwych, najgorszych dla mnie rozwiązań. Gdyby
dwoje ludzi, których kocham najbardziej na świecie, było ze sobą razem, szczęśliwych.
Szkoda, że musiała umrzeć, przez grzech, który popełniłem.
Los znów sobie ze mnie zakpił.
Staliśmy się prawdziwymi, najbliższymi sobie przyjaciółmi. Dzień, w którym nie
spotkaliśmy się czy nie porozmawialiśmy ani razu, był stracony zarówno dla mnie,
jak i dla Ciebie. Wciąż mówiłeś, że jestem Twoim aniołem, choć tak naprawdę
było odwrotnie. A ja.. przytakiwałem, wymyślając sposób na zdobycie Twojej
miłości. Odzyskałem nadzieję, którą porzuciłem niemalże na samym początku.
Jednak.. każdy ruch przeprowadzałem dyskretnie, żebyś przypadkiem się nie
zorientował. To jedno udało mi się, jestem tego przekonany.
Który to już raz okrutna Fortuna
najpierw coś mi podarowała, by później odebrać to, jednocześnie zabierając ze
sobą jakąś część mnie? Nie wiem. Z każdym kolejnym czułem, jak coraz bardziej
się rozpadam. Choć między tymi „rozbiorami” było wiele lat przerwy, bolały jak
świeże rany, gdy dochodziło do kolejnego. Ostatni z nich był rozbiorem
całkowitym. Zabrano mi wszystko. Nadzieję. Radość. Chęć do życia. A wszystko za
sprawą Emily, w której się zakochałeś.
Chociaż to miła, ładna
dziewczyna, nienawidzę jej. Bo ma to, czego ja nie mogłem i nie będę mógł nigdy
mieć. Twoją miłość. Gdyby nie to, że ją kochasz, z pewnością polubiłbym ją.
Chociażby za wygląd. Za te długie, złote włosy i błyszczące oczy,
przypominające dwa szmaragdy. Czy za to, że przypomina jedną z porcelanowych
lalek, które zawsze kochała Lucy. Jedyna rzecz, która czyniła z niej
dziewczynę. Miłość do tychże laleczek. Emily mógłbym polubić także za
charakter. Miła, uczynna, cicha, grzeczna, inteligentna. To tylko niektóre z
jej cech. Tak. Dobrą dziewczynę wybrałeś, Paul. Szkoda tylko, że nie mogę być
na jej miejscu.
Znów się załamałem. Moje życie kolejny, piąty
już raz znalazło się na zakręcie. Obecność małej Emily sprawiło, że poddałem
się zupełnie. I tak nic by z tego nie wyszło. Porzuciłem wszelkie plany,
skazując je od razu na niepowodzenie. Smutne, prawda? Od początku sam sobie
kopałem grób. Podświadomie czułem, że jeśli teraz Ci to wyznam, stracę
wszystko, na czym mi zależy. Że wybierzesz ją, a mnie zostawisz. Dlaczego
milczałem. Wyszło na to, że przez całe jedenaście lat dusiłem w sobie uczucie,
którym darzyłem najbliższego przyjaciela. Ciebie.
Od tego czasu minęło pół roku. A
ja.. czuję, że mam już dość. Wciąż znajduję się na tym pieprzonym zakręcie. I
raczej z niego już nie wyjdę. Nie chcę mi się codziennie od nowa przeżywać tego
samego. I choć wielokrotnie obiecywałem sobie, że, cokolwiek by się nie stało,
nic sobie nie zrobię, tak już po prostu nie mogę. To koniec. Koniec mnie,
zespołu, naszej przyjaźni. Umarłem, gdy powiedziałeś mi, że chcesz wziąć z nią
ślub. Wiesz.. kupiłem nawet pistolet specjalnie na tę okazję. Postanowiłem
odczekać, aż pobierzecie się i pojedziecie na miesiąc miodowy. Jedziecie tam,
gdzie nie będziecie mieli żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym, prawda?
Wtedy ja zrobiłbym z niego użytek, a wy dowiedzielibyście się dopiero po
powrocie. Wiem, świństwo. I tchórzostwo zarazem. Cóż. Zawsze byłem świnią i
śmierdzącym tchórzem. Draniem. Ciotą bez życia. Mógłbym tak wymieniać w
nieskończoność. Lecz nie o to chodzi. Zmieniłem zdanie. Żałuję, ale nie dane mi
będzie bawić się na waszym ślubie. Nie mam siły, aby żyć chociaż dzień dłużej.
Dlatego… zaraz wyciągnę pistolet i po prostu ze sobą skończę. Lecz najpierw
wyślę Ci ten notes. A później zadzwonię do Ciebie. Powiem wszystko. Że Cię
kocham, że odchodzę z zespołu i żebyś o mnie zapomniał. A gdy tylko się
rozłączysz, strzelę.
Dziękuję Ci za te jedenaście
lat. Za każdy dzień, który mi poświęciłeś. Za wszystkie spojrzenia i uśmiechy,
którymi mnie obdarzyłeś. Dziękuję, że ze mną byłeś. Że miałem dla kogo żyć. I
przepraszam. Za wszystko. To nasze pożegnanie. Zawsze Cię kochałem i kochać
będę, nawet po śmierci. Oby dane nam było jeszcze kiedyś się spotkać. Daniel...”
Zamknąłem
zeszyt, odkładając długopis. Minęło kilka dni, odkąd usiadłem do biurka.
Wstałem, przeciągając się. Wyjąłem uprzednio przygotowaną i zaadresowaną
kopertę. Włożyłem zeszyt do środka, zakleiłem ją. Spojrzałem na okno. Niedługo
miał się zacząć zachód słońca. Uśmiechnąłem się. Nawet teraz nie miało ochoty
dla mnie świecić. Cóż. Wyglądało na to, że już do końca pozostanę w mroku. Nie,
żeby mnie to obchodziło. Zdążyłem się przyzwyczaić. Teraz.. teraz liczyło się
coś innego. Ponieważ dziś.. dziś miał być ten dzień. W końcu, przeżywszy
dwadzieścia siedem lat, zamierzałem skończyć ze sobą. Już nie mogłem się
doczekać. Musiałem jeszcze tylko dojechać do końca ostatniego zakrętu mojego
nędznego życia.
* * *
Odłożył
zeszyt. Otarł mokre policzki rękawem szlafroka. Od śmierci Daniela minęły trzy
lata. Przez cały ten czas bał się otworzyć notes. Bał się dowiedzieć prawdy o
jego życiu. Coś go blokowało. Lecz kilka dni temu, w trzecią rocznicę jego
śmierci, poszedł odwiedzić jego grób.. grób Daniela i jego przyjaciółki, Lucy.
Osobiście dopilnował, aby pochowano ich razem. Ale nie to jest ważne. Gdy
usiadł przy ich grobie i zamknął oczy, wydawało mu się, że usłyszał śmiech. Dwóch
osób. Dziewczyny i chłopaka. Spojrzał na nagrobek. Przez moment zdawało się,
jakby na marmurze siedział Daniel i tulił do siebie czarnowłosą nastolatkę. A
później.. zniknęli. Paul wciąż słyszał ich radosny śmiech. Wrócił do domu.
Emily pojechała pomóc swojej chorej siostrze, więc on miał trochę czasu dla
siebie. Drapiąc starego już Angel’a za uchem, zaczął czytać zapiski Daniela.
Czytał je przez dwa dni. Często przerywał, gdy już nic nie widział przez łzy.
Teraz zdawał sobie sprawę, jak bardzo się mylił, myśląc, że o przyjacielu wie
dużo. Nie wiedział praktycznie nic. Czytając jego słowa, czuł się, jakby Daniel
znów był obok niego i przemawiał przez kartki zeszytu. Nigdy nie przypuszczał,
że życie chłopaka było takie smutne. Gdyby.. gdyby wiedział, nie pozwoliłby mu
dłużej cierpieć w samotności. Żałował, że Bein nic mu nie powiedział. Ech.
Teraz mógł sobie tak gdybać.
Gdy
skończył czytać, poczuł, jak z jego serca spada niewidzialny ciężar, który
tkwił tam od trzech lat. Zdobył się na lekki uśmiech. Wreszcie jego przyjaciel
mógł zaznać spokoju. Wreszcie Paul poniekąd pogodził się z jego śmiercią,
poznał jej przyczynę. Pomyślał, że to jego wina, ale zaraz odrzucił tę myśl.
Daniel na pewno zrugałby go za takie myśli. Westchnął. Zauważył, że w notesie
zostało całkiem sporo pustych stronic. Może.. może on też zapisze historię
swojego życia?
* * *
To jest mój prezent dla Was, pod choinkę. Byłby wcześniej, ale zaciągnięto mnie na kolację wigilijną do siostry i teraz zdołałam się wyrwać. ;3
Chcę życzyć Wam wszystkiego, co najlepsze. Zdrowia, szczęścia, żadnych kłótni, wspaniałego wypoczynku dla niektórych, a mam nadzieję i wszystkich, smacznego jedzenia, ale na to chyba już za późno, wymarzonych prezentów pod choinką, duuużo yaoi i weny dla tworzących, a także spełnienia życzeń. Co do Nowego Roku - nie składam Wam na razie życzeń, bo wiem, że coś jeszcze naskrobię w trakcie dwóch dni świąt lub zaraz po nich. :33
Mam nadzieję, że się podobało. ^.^ Może kiedyś spiszę opowieść Paula, kto wie? Jeśli będziecie tego bardzo chcieć..
Do zobaczenia i Wesołych Świąt! <3
Czyżbym była pierwsza? O.O YEAH XD
OdpowiedzUsuńNiezły prezent mi zrobiłaś, tym bardziej, że się rozchorowałam i gniję pół wigilii pod kołdrą. Opowiadanko to gwiazda z nieba w takiej chwili ^.^
Co tu dużo mówić - smutne i realne. Wzruszyła mnie jego historia. Biedaczek... Ale zastanawia mnie motyw tamtego kolesia, dlaczego zabił. Po prostu psychopata?
Najbardziej ciekawiła mnie reakcja Paula. Mogłaś napisać ją o wiele dłuższą i emocjonalną wg mnie :D.
Życzę wesołych Świąt, sukcesów, spełnienia marzeń, dużo weny i wszystkiego, co najlepsze!
Skończyłam oglądać dobry film gangsterski, wchodzę na gadu, a tam powiadomienie o nowej notce. Przyznam, że spodziewałam się czegoś świątecznego. Tłuczenie bombek z choinek i takie tam. Ale nie narzekam. ^_^
OdpowiedzUsuńChwilę mi zajęło, zanim skojarzyłam bohaterów z one-shota. A jak mi się to już udało, zrobiło mi się mega smutno. Nie wiem jak inni, ale ja czekam na opowieść Paula.
Pozdrawiam!
Ja tobie również życzę wesołych świąt, super prezentów, dużo weny i odpoczynku. :3
O--o-o-o-o-o-o~~! Chcemy opowiadanie Paula~! Tylko jak to nie będzie o Emily -.-
OdpowiedzUsuńOne-shocik piękny, chcemy takich więcej <33
Witam,
OdpowiedzUsuńach rewelacja, rewelacja.... czytało się fantastycznie.... no i musiałam przeczytać ponownie (aby sobie przypomnieć) poprzednią „część” wspaniale tutaj opisałaś te uczucia jakie targają Danielem... och on to nie miał wcale w życiu łatwo...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia