8.07.2013

Fall For You


Ekhem. Więc tak.. Dzień dobry! W związku z tym, iż w środę wybieram się na dziesięć dni w plener (obóz konny, dla zainteresowanych), przygotowałam dla Was skromną niespodziankę. Pierwsze 3/5 całości czeka Was tutaj, pozostałość na Sierocie. A więc, mam zaszczyt zaprosić Was na oczekiwane Fall For You, ostatni smutas z kolekcji (shot stanowi 1/5 niespodzianki). Obiecuję, że się poprawię, ale zrozumcie, lepiej się morduje bohaterów niż pozwala im żyć. ^.^ Enjoy, jak to mawiają. :3
* * *
Music

                Samotność. Słowo, którego tak bardzo nienawidzę. Od zawsze byłem sam.  Rodzice przeklinali moje narodziny. Nie miałem żadnych przyjaciół. Wiecznie skazany na siebie. Choć na początku było mi niezwykle trudno, z czasem przyzwyczaiłem się. Najpierw straciłem matkę i ojca. Trafiłem do sierocińca. Poznałem tam jedyną kobietę, na której mi zależało przez całe moje życie. Lucy. Bardzo ją kochałem, niczym najdroższą siostrę. Niestety, los znów ze mnie zakpił i odebrał mi ją. Przez nieszczęśliwy wypadek umarła w moich ramionach. Byłem zdruzgotany. Kilka lat później uciekłem z domu dziecka i rozpocząłem życie w całkiem innym mieście. Ja i mój pies, szczeniak imieniem Angel.
                Krótko po tym poznałem Ciebie. Gdy pierwszy raz Cię ujrzałem, poczułem się, jakby spadł na mnie grom. Przez głowę przebiegło mi: „Odnalazłem swego anioła.”  Pamiętam jak dziś, kiedy stanąłem przed Tobą i Twoimi znajomymi na scenie. Chcieliście, bym coś zaśpiewał. W końcu było to przesłuchanie do waszego zespołu, Dead Souls. A ja patrzyłem Ci w oczy i nie mogłem wydusić z siebie słowa. Zadzwonił Twój telefon. Wyszedłeś. Wtedy odzyskałem głos. Zbierając w sobie całą frustrację, łzy i smutek, których doświadczyłem, oczarowałem wszystkich swoją osobą i śpiewem. Szkoda tylko, że Ty tego nie słyszałeś. Wróciłeś dopiero w środku występu następnego kandydata. Zabolało, sam nawet nie wiem czemu. W tamtej chwili pragnąłem, abyś mnie usłyszał. Marzyłem o tym. O niczym tak nie śniłem, jak o dostaniu się do zespołu i byciu blisko Ciebie.
                Moje marzenia się spełniły. Twoi przyjaciele mnie wybrali. Stałem się waszym wokalistą. W międzyczasie dowiedziałem się, że grasz na basie. Co tu dużo mówić? Zakochałem się w Tobie. Twoje piękne, długie włosy. Niebieskie oczy. Ciało pachnące lawendą. Choć wiedziałem, że moja miłość nie jest właściwa, choć przeklinałem ją na wszystkie możliwe sposoby, ona wciąż była. I rosła z każdym dniem.
                Mijały dni, tygodnie, miesiące. Nasza kariera rozkwitała. Ale przeszłość znów dała o sobie znać. Grupa policjantów wznowiła nierozwiązaną dotąd sprawę śmierci moich rodziców. Wspomnienia powróciły. Wszystkie. Te, o których chciałem zapomnieć. Te, które stworzyły mroczną skazę na mojej duszy i sercu. Te, które wywoływały u mnie poczucie winy przez tyle lat. Załamałem się. Byliśmy w środku trasy, kiedy to się zaczęło. Alkohol, narkotyki, seks z przypadkowymi osobami. Ucieczki. Gdy graliśmy w pobliżu mojego rodzinnego miasta, zniknąłem wam z oczu. Nie mogliście mnie odszukać, choć wiem, że próbowaliście. Dopiero Ty mnie znalazłeś.
                Siedziałem przy grobie Lucy. Płakałem. Żaliłem się martwej przyjaciółce. Wiem, że zabrzmi to absurdalnie, ale naprawdę czułem się, jakby siedziała przy mnie i pocieszała, tuląc do siebie. Jakbyśmy znów byli dziećmi.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć? – spytałem. Widziałem szok i niedowierzanie w Twoich oczach. Chłopak uważany do tej pory za najtwardszego z zespołu, ryczał na cmentarzu przy grobie jakiejś dziewuchy. Prychnąłem wtedy, uświadamiając sobie, jaki jestem żałosny. Ruchem głowy wskazałeś Angel’a przy Twojej nodze. Pies podbiegł do mnie, wskoczył na ławkę, na której siedziałem i polizał mnie po twarzy. Uśmiechnąłem się smutno.
- Wiesz, kochany, jaki jesteś podobny do swojej matki? – chlipnąłem. Głos mi się łamał. – Miała na imię Hope. Bardzo za nią tęsknię, ale mam pewność, że zostawiłem ją u ludzi, którzy ją kochają. Tak samo, jak ja Ciebie – ukryłem twarz w sierści zwierzaka. Ławka skrzypnęła. Ktoś objął mnie ramieniem.
- Nie płacz – szepnąłeś. – Jutro i tak może być gorzej.
- Nie będzie gorzej ani lepiej. W swoim życiu już dosięgłem dna. Straciłem wszystkich, których kochałem. Został mi tylko Angel – wtuliłem się w Ciebie, nadal kurczowo trzymając psa. Zamilkłeś na chwilę, analizując moje słowa. I Ty, dodałem w myślach.
- Irytuje mnie jedna rzecz – odezwałeś się w końcu. Mimowolnie nadstawiłem ucha. – Spędzamy ze sobą naprawdę dużo czasu, a ja nadal nic o Tobie nie wiem.
- Moja historia nie należy do radosnych – odparłem zgodnie z prawdą. Wzruszyłeś ramionami.
- A czyja jest? Chodzi mi tylko o to, że jesteś dla mnie wielką niewiadomą. Głupio się czuję, nagle dowiadując się o Tobie nowej rzeczy.
- Dobrze. Jestem sierotą, to już wiesz. Ona – wskazałem na grób – była moją przyjaciółką w sierocińcu. Jedyną osobą, która mnie rozumiała. Nazywała się Lucy. Zmarła, gdy miałem czternaście lat.
- Przykro mi – odpowiedziałeś. Odsunąłem się. Łzy znów napłynęły mi do oczu. Próbowałem z nimi walczyć. – Obiecaj mi, że kiedyś spiszesz dla mnie całą opowieść – powiedziałeś nagle.
- Opowieść? – zamrugałem zaskoczony. Kiwnąłeś głową.
- O swoim życiu. Obiecaj mi to. Proszę, Daniel – wstrzymałem oddech, gdy wypowiedziałeś moje imię. W Twoich ustach zabrzmiało tak cudownie.
- Dobrze. Obiecuję – uśmiechnąłeś się. Odwzajemniłem uśmiech, lecz słone krople po raz kolejny opanowały moją twarz. Zerwałem się nagle z miejsca. Przez moment wydawało mi się, że słyszę śmiech Lucy. Podszedłem do marmurowego pomnika. Pogładziłem go czule.
- A więc to nasze pożegnanie, siostrzyczko – szepnąłem. – Obyśmy kiedyś spotkali się ponownie. Będę wyczekiwać tej chwili. Żegnaj.
                Obiecałem opisać dzieje mojego istnienia. Zobowiązanie to ciążyło mi niezmiernie. Jednocześnie napełniało mnie radością. Zaprzyjaźniliśmy się. Mój puls przyspieszał za każdym razem, gdy byłeś blisko.
- Jesteś moim aniołem, wiesz? – często powtarzałeś. Coraz mocniej wierzyłem, że mi się uda. Realnym zaczęło być to, iż zdobędę Twoją miłość. Nie wiem, czy zauważyłeś moje starania, czy nie. Niestety, los ponownie postanowił się na mnie zemścić i odebrać mi moją radość.
- Daniel, chciałbym Ci kogoś przedstawić – powiedziałeś któregoś dnia. Uniosłem wyżej brew. Byłeś raczej typem samotnika i rzadko zawierałeś znajomości. A już zwłaszcza na tyle ważne, że decydowałeś się zapoznać mnie z ów osobnikiem.
- Hm? – mruknąłem, pisząc tekst piosenki. Była bardzo podobna do tej, którą śpiewałem podczas przesłuchania. W zasadzie poprawiałem stary jej tekst na nowy. Odwróciłem się, gdy nie usłyszałem odpowiedzi. Otworzyłem szerzej oczy. Za Tobą stała młoda kobieta.
- To jest Emily – w Twoich oczach widać było dumę. Nie zdziwiło mnie to. Dziewczyna była śliczna. Przypominała porcelanową laleczkę, którą łatwo stłuc. Złote włosy, zielone oczy. Niezbyt wysoka. Przełknąłem ślinę.
- Paul, kto to jest? – zapytała Cię. Uśmiechnąłeś się szeroko.
- To mój przyjaciel, Daniel. Jest wokalistą w naszym zespole.
Blondynka kiwnęła głową i podała mi dłoń. Chwyciłem ją i ucałowałem lekko. Tak jak uczyła mnie moja matka. Zaśmiała się. Z trudem przywołałem na twarz grymas, który miał być uśmiechem.
- Prawdziwy dżentelmen – stwierdziła. Spojrzała na Ciebie. - Zaraz wrócę – wyszła.
- Kim ona dla Ciebie jest? – zapytałem od razu, gdy zniknęła nam z oczu. – Mam nadzieję, że nie kolejną dziewuchą, którą zostawisz po kilku nocach – skłamałem. Właśnie na to liczyłem.
- Nie. Tym razem tak nie będzie – odparłeś. Westchnąłem ciężko. – Zakochałem się, Daniel. Wpadłem po uszy – urwałeś. Niecierpliwie czekałem na następne słowa, godzące w moje serce jak zatrute strzały. – Chcę, żeby za mnie wyszła.
- Więc powiedz jej to – uśmiechnąłem się gorzko. Wziąłem do rąk torbę, zgarnąłem swoje rzeczy i zamknąłem ją. – Wybacz, ale muszę was opuścić. Nie mogę tak długo zostawiać Angel’a samego w mieszkaniu. Oby Ci się udało – poklepałem go po ramieniu i wyszedłem. Gdy studio zniknęło za rogiem, zacząłem szlochać. Przepłakałem całą powrotną drogę.
                Minęło pół roku. Szykowaliście się do ślubu. Wróciłem późno do domu. Pokręciłem się chwilę. Nadszedł wieczór. Mój pies spał spokojnie na kanapie. Miałem czas dla siebie. Usiadłem przy biurku, z szafki wyjmując czysty zeszyt. Znajdował się tam już od dawna. Czekał tylko na odpowiednią chwilę. Postanowiłem, że w prezencie ślubnym dam Ci właśnie to, o co mnie prosiłeś. Skrobnąłem krótki wstęp, w formie dedykacji. Zacząłem pisać. Czułem się, jakbym to nie ja przemawiał przez słowa, które kreśliłem, lecz ktoś inny. Jakbym był czyimś powiernikiem.
                Przez następne dni praktycznie cały czas pisałem. Robiłem tylko krótkie przerwy, aby coś zjeść, umyć się, skorzystać z WC, zadbać o psa czy chwilę się zdrzemnąć. Wokół biurka powstało pole bitwy. Zgniecione kartki walały się po podłodze. Angel spał właśnie przy jednej z nich, gdy odsunąłem się od mebla. Otworzyłem zeszyt na ostatniej stronie. Napisałem drugą dedykację, idealnie oddającą wszystko, co czułem w tej chwili.
                Postanowiłem wysłać notes pocztą. Nie miałem odwagi spotkać się z Tobą. Bałem się, że zrobię lub powiem coś, czego później będę żałował. Przyszykowałem się więc do wyjścia, a zeszyt zapakowałem do zaadresowanej koperty. Już miałem wychodzić, gdy zadzwonił mój telefon. Widząc kto dzwoni, rozłączyłem się. W tym samym momencie usłyszałem pukanie do drzwi. Niechętnie otworzyłem. Angel zaczął szczekać, ale szybko zamilkł, kiedy zobaczył Ciebie w drzwiach. Zawsze miałeś z nim dobry kontakt.
- Wychodzisz gdzieś? – spytałeś. Kiwnąłem głową. Starałem się być na tyle chłodny, na ile to możliwe.
- Muszę wrzucić coś do skrzynki pocztowej – odparłem. Wyminąłem Cię i zamknąłem drzwi na klucz. Pies obwąchiwał uważnie Twoją nogę. Podrapałeś go po pysku. Uśmiechnąłem się krzywo. Angel pociągnął za smycz, do której był przyczepiony. Zachwiałem się. Zdążyłeś mnie złapać.
- Uważaj. Jezu, ale Ty lekki jesteś. Kiedy ostatnio coś jadłeś? – zmartwiłeś się. Zachciało mi się wyć.
- Nie miałem ostatnio czasu – mruknąłem wymijająco. Zmarszczyłeś brwi.
- Ale jak to? Od tygodnia nie mieliśmy próby. Nie odbierasz telefonu ani ode mnie, ani od innych. Sąsiedzi mówią, że wychodzisz tylko z psem lub na zakupy – zdziwiłem się, gdy usłyszałem o tym. – Nie wciskaj mi więc kitów, że nie miałeś czasu. Bo miałeś go aż za dużo.
- Może miałem, może nie – warknąłem. – Nie jesteś moją niańką, Paul. Wyobraź sobie, iż mam te dwadzieścia kilka lat na karku i umiem o siebie zadbać.
- Doskonale wiem, ale..
- Ale co? – syknąłem. Zrobiłeś dziwną minę.
- Martwię się o Ciebie, to wszystko. Ty.. zmieniłeś się.
- Tak? Skąd takie przypuszczenia?
- Odkąd pojawiła się Emily, zamknąłeś się w sobie. Owszem, już wcześniej nie byłeś zbyt wylewny, ale teraz… Odciąłeś się od nas wszystkich. Nawet ode mnie. A teksty, które piszesz. Większość opowiada o niespełnionej miłości, która kończy się śmiercią.
- To tylko teksty. Nie przesadzaj. Po prostu przechodzę teraz ciężkie chwile i potrzebuję samotności – powiedziałem. Cóż za ironia. Przez całe życie nienawidziłem samotności. A teraz naprawdę jej pragnąłem.
- Daniel.. Czy jest coś, o czym nie wiem? – spytałeś cicho. Westchnąłem. Postanowiłem odpowiedzieć na Twoje pytanie zgodnie z prawdą.
- Tak. Jest mnóstwo rzeczy, których nie wiesz. Zwłaszcza o mnie – wycedziłem. – Chodź, Angel. Idziemy.
- Czekaj! – krzyknąłeś, gdy byliśmy już na schodach. – Mogę iść z wami?
- Skoro chcesz.
Dogoniłeś mnie i wyszliśmy z budynku. Ruszyliśmy ulicą. Padał śnieg. Prychnąłem. Śnieg przypominał mi o śmierci rodziców i pobycie w domu dziecka. Do najbliższej skrzynki mieliśmy kawałek. Szliśmy w milczeniu. Jedynym dźwiękiem, który nam towarzyszył, było skrzypienie białego puchu przy każdym naszym kroku. Nawet Angel starał się zachować tą ciszę.
- Jestem gejem – wypaliłem nagle. Ocknąłeś się z zamyślenia i spojrzałeś na mnie roztargnionym wzrokiem.
- Co? – zapytałeś. Pokręciłem z politowaniem głową.
- Pytałeś czy jest coś, o czym nie wiesz. No więc mówię. Jestem gejem – wzruszyłem ramionami. Już dawno pogodziłem się ze swoją orientacją. Nie odpowiedziałeś, wlepiając wzrok w śnieg. Zaszokowałem Cię tym faktem. Rozejrzałem się powoli.
- I zakochałem się nieszczęśliwie – dodałem cicho. Żywiłem nadzieję, że nie usłyszałeś.
                Dotarliśmy do skrzynki. Wrzuciłem paczkę z notesem. To było głupie, mogłem dać  Ci ją teraz. Ale nie chciałem pozwolić, żebyś dowiedział się o mojej miłości do Ciebie tak szybko. Musiałem zamknąć przed tym jeszcze kilka spraw.
- Odchodzę z zespołu – oświadczyłem, zatrzymując się nagle. Angel przekrzywił śmiesznie głowę, wpatrując się w oniemiałego Ciebie.
- Nie mówisz poważnie?! – pisnąłeś.
- Jak najbardziej. Nie chcę was zostawiać, ale muszę to zrobić – wyjaśniłem pokrętnie. Pokręciłeś gwałtownie głową. – Lepiej, żebym zrobił to teraz, niż później. Nie sądzisz?
- Ale dlaczego chcesz odejść? – zapytałeś. Całym sobą pokazywałeś, że sprawiam Ci ból swoją decyzją. Niestety, ale już postanowiłem i choć serce mi się krajało, nie mogłem ustąpić.
- Mam swoje powody.
- Znowu nic mi nie mówisz! – burknąłeś, szczerze dotknięty. Zaśmiałem się gorzko.
- A co mam powiedzieć? Że jestem żałosny, że przez tyle lat trzymałem się absurdalnej nadziei? – prychnąłem. – A teraz mam pretensje do całego świata. Jestem zmęczony, Paul.
- O czym Ty gadasz, do cholery?! Albo milczysz, albo pierdolisz zagadkami! – wybuchłeś. – Próbuję pomóc Ci jakoś, zrozumieć, pocieszyć, ale nie chcesz tej pomocy! Wiesz, co?! Mam dość. Radź sobie sam – odwróciłeś się i poszedłeś. Wpatrywałem się w Twoje plecy i czułem, jak rozpadam się na kawałki. Angel zaskomlał cicho. Pogłaskałem go po głowie. Po policzkach ciekły mi łzy.
- Tak będzie lepiej – powtarzałem. Chciałem w to uwierzyć.
                Wszedłem do domu. Ruszyłem do sypialni. Otworzyłem szafę i starannie przejrzałem jej zawartość, szukając jednej rzeczy, którą kupiłem kiedyś, na czarną godzinę.
- Because tonight will be the night that I will fall for you… - nuciłem cicho.
Znalazłem po kilku godzinach małe, metalowe pudełko. Z satysfakcją wyciągnąłem je i sprzątnąłem bałagan, który narobiłem. Poszedłem do salonu. Pudło postawiłem na stole. Chwyciłem kartkę i czarny marker. Napisałem szybko jedno słowo oddające moje uczucia. Zostawiłem papier na biurku. Podszedłem do Angel’a. Siedział obok sofy i patrzył na mnie. Złapałem za medalik na jego obroży. Widniało na nim imię psa oraz moje dane jako właściciela. Wiedziałem, że z tyłu są też informacje o drugim właścicielu.
- Opiekuj się nim i bądź grzeczny – szepnąłem psu do ucha. Polizał mnie po policzku. – Ja też Cię kocham – powiedziałem ze łzami w oczach. Usiadłem na fotelu i otworzyłem pudełko. Z nabożną czcią wziąłem do rąk jego zawartość. Napawałem się dotykiem chłodnego materiału na skórze. Podniosłem delikatnie rękę do góry, na wysokości głowy. Zamknąłem oczy. Trzy.. Dwa.. Jeden!
* * *
                Zaspany wszedł do kuchni. Jego ukochana czekała już na niego ze śniadaniem.
- Dzień dobry – uśmiechnął się lekko. Czytała gazetę.
- Dzień dobry – odpowiedziała cicho. Zmarszczył brwi, siadając przy stole.
- Coś nie tak? – spytał. Bez słowa podała mu papier. Na środku strony był artykuł o przepisie na dietę francuską. – Aż takie straszne? Ale Ty nie musisz się odchudzać, kochana.
- Zobacz na pierwszą stronę – szepnęła. Wystraszył się trochę. Chyba nie widział jej jeszcze w takim stanie. Posłusznie otworzył gazetę na podanej przez narzeczoną stronę.
„Wokalista Dead Souls nie żyje?!”
„Dziś rano odnaleziono ciało dwudziestosiedmioletniego Daniela Bein’a, wokalisty znanej grupy rockowej Dead Souls. Mężczyznę znaleziono w jego własnym mieszkaniu, a przy jego zwłokach zabezpieczono pistolet. Zdaniem ekspertów, Bein najprawdopodobniej popełnił samobójstwo, a przy jego zgonie nie brały udziału żadne osoby z zewnątrz. Świadczy o tym choćby kartka pozostawiona na biurku, z wypisanym na niej czarnym markerem słowem „Przepraszam”. Ciało Daniela Bein’a znaleźli policjanci, wezwani przez współmieszkańców kamienicy. Sąsiedzi, zaniepokojeni nieustannym szczekaniem psa pana Bein’a, zapukali do drzwi, jednak nikt im nie otworzył. Wezwali więc policję. Funkcjonariusze wyważyli drzwi, odnajdując zwłoki wokalisty. Świadkowie twierdzą, iż jeszcze wczoraj widziano go żywego w towarzystwie kolegi z zespołu, pana Paula Astona. Trwa śledztwo w tej sprawie. Więcej na stronie…”
               
                Odłożył papier na stół. Ukrył twarz w dłoniach. Jeszcze wczoraj z nim rozmawiał, widział się z nim! I.. powiedział, że ma go dość. Wykrzyczał mu, że ma go dość i że ma sobie radzić sam! Słone łzy wolno potoczyły się po policzkach czarnowłosego mężczyzny. A teraz.. Teraz już go nie ma. I nic nie można zrobić. Dlaczego był tak głupi, żeby się zabić?! Dlaczego?! Dlaczego nie porozmawiał z nim, swoim przyjacielem?!
- Paul, wszystko w porządku? – Emily podeszła do niego i objęła delikatnie. Pokręcił głową, odsłaniając twarz.
- Nic nie jest w porządku. Wczoraj nie wytrzymałem i pokłóciliśmy się. A teraz.. on nie żyje – urwał. – To moja wina. Gdybym inaczej zareagował, nie byłoby tego.
- Nie obwiniaj się. Daniel przecież od kilku lat cierpiał na depresję. Po prostu nie wytrzymał – szepnęła. – Nie chciałby, żebyś się zamęczał i miał wyrzuty… - zamilkła. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Cmoknęła Paula w skroń i poszła otworzyć. On tymczasem wziął znów gazetę do rąk i przewrócił strony. Na głównej stronie artykułu dużo miejsca zajmowało jedno zdjęcie. Kartka z wiadomością. „Przepraszam”. Wiedział, że to było skierowane do niego. Tylko czego miało dotyczyć?
- Paul, to do Ciebie – Emily wróciła, trzymając w dłoni kopertę. Uniósł brew. Dziewczyna była bardzo blada.
- Coś się stało? Od kogo to? – wstał. Podała mu paczkę. Widząc nadawcę, otworzył szeroko oczy. Rozdarł opakowanie, wydobywając ze środka dziennik. Otworzył go na pierwszej stronie. Od razu poznał pismo Daniela.
„Mojemu przyjacielowi, Paulowi Astonowi. Byłeś dla mnie wielkim oparciem w trudnych chwilach. Dziś spełniłem swą obietnicę. Zrobiłem to, o co mnie prosiłeś. Dziękuję za to, że pojawiłeś się w moim życiu. Daniel Bein.”
                Zrozumiał. To tą paczkę wysyłał wczoraj Daniel. Dlaczego był tak głupi i nie spojrzał na odbiorcę?! Przewrócił na ostatnią stronę. Czuł, że jest coś jeszcze, co napisał mu przyjaciel. Walcząc ze łzami, czytał jego słowa.
„To nasze pożegnanie. Zawsze Cię kochałem i kochać będę, nawet po śmierci. Oby dane nam było jeszcze kiedyś się spotkać. Daniel...”
* * *

Ach, jak to teraz czytam, to strasznie szkoda mi Daniela. No cóż, trudno. Piosenka, która jest podkładem, to właśnie ta, którą śpiewał Daniel. Zespół, jak i przedstawieni członkowie, są całkowicie fikcyjni. Pamiętam, że kiedy to pisałam, miała wyjść tylko krótka historia, a zaczęłam spisywać całą historię Daniela. Z tego też względu, na moim komputerze wala się gdzieś połowa dziennika, który otrzymał Paul. Jeśli go kiedyś skończę, na pewno opublikuję. Na to liczyć możecie. ^.^
Mam nadzieję, że to się podobało. Za chwilę pojawią się dalsze fragmenty niespodzianki. :3


4 komentarze:

  1. Bardzo wzruszający shot T^T
    Po przeczytaniu trzech nowych, niespodziankowych, ten podoba mi się najbardziej, więc tutaj zostawiam komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko. To było piękne *^*. Chcę przeczytać ten dziennik, kiedy go skończysz <3 Mm, uwielbiam takie klimaty <3 Lecę do następnego :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Może i smutne, ale bardzo piękne i klimatyczne opowiadanie. Ach, aż mnie coś zakręciło na koniec. Szkoda, że nie skońćzyło się dobrze, ale wyszło wyśmienicie. Biedny Daniel, mieć tyle złego w życiu... :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    piękny tekst, bardzo wzruszający.... aż się popłakałam, nie lubię smutnych zakończeń...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń