Ekhem. Więc tak.. Dzień dobry! W związku z tym, iż w
środę wybieram się na dziesięć dni w plener (obóz konny, dla zainteresowanych),
przygotowałam dla Was skromną niespodziankę. Pierwsze 3/5 całości czeka Was
tutaj, pozostałość na Sierocie. A więc, mam zaszczyt zaprosić Was na oczekiwane
Fall For You, ostatni smutas z kolekcji (shot stanowi 1/5 niespodzianki).
Obiecuję, że się poprawię, ale zrozumcie, lepiej się morduje bohaterów niż
pozwala im żyć. ^.^ Enjoy, jak to mawiają. :3
Samotność. Słowo, którego tak bardzo nienawidzę. Od
zawsze byłem sam. Rodzice przeklinali
moje narodziny. Nie miałem żadnych przyjaciół. Wiecznie skazany na siebie. Choć
na początku było mi niezwykle trudno, z czasem przyzwyczaiłem się. Najpierw
straciłem matkę i ojca. Trafiłem do sierocińca. Poznałem tam jedyną kobietę, na
której mi zależało przez całe moje życie. Lucy. Bardzo ją kochałem, niczym
najdroższą siostrę. Niestety, los znów ze mnie zakpił i odebrał mi ją. Przez
nieszczęśliwy wypadek umarła w moich ramionach. Byłem zdruzgotany. Kilka lat
później uciekłem z domu dziecka i rozpocząłem życie w całkiem innym mieście. Ja
i mój pies, szczeniak imieniem Angel.
Krótko
po tym poznałem Ciebie. Gdy pierwszy raz Cię ujrzałem, poczułem się, jakby
spadł na mnie grom. Przez głowę przebiegło mi: „Odnalazłem swego anioła.”
Pamiętam jak dziś, kiedy stanąłem przed Tobą i Twoimi znajomymi na
scenie. Chcieliście, bym coś zaśpiewał. W końcu było to przesłuchanie do
waszego zespołu, Dead Souls. A ja patrzyłem Ci w oczy i nie mogłem wydusić z
siebie słowa. Zadzwonił Twój telefon. Wyszedłeś. Wtedy odzyskałem głos. Zbierając
w sobie całą frustrację, łzy i smutek, których doświadczyłem, oczarowałem
wszystkich swoją osobą i śpiewem. Szkoda tylko, że Ty tego nie słyszałeś.
Wróciłeś dopiero w środku występu następnego kandydata. Zabolało, sam nawet nie
wiem czemu. W tamtej chwili pragnąłem, abyś mnie usłyszał. Marzyłem o tym. O
niczym tak nie śniłem, jak o dostaniu się do zespołu i byciu blisko Ciebie.
Moje
marzenia się spełniły. Twoi przyjaciele mnie wybrali. Stałem się waszym
wokalistą. W międzyczasie dowiedziałem się, że grasz na basie. Co tu dużo
mówić? Zakochałem się w Tobie. Twoje piękne, długie włosy. Niebieskie oczy.
Ciało pachnące lawendą. Choć wiedziałem, że moja miłość nie jest właściwa, choć
przeklinałem ją na wszystkie możliwe sposoby, ona wciąż była. I rosła z każdym
dniem.
Mijały
dni, tygodnie, miesiące. Nasza kariera rozkwitała. Ale przeszłość znów dała o
sobie znać. Grupa policjantów wznowiła nierozwiązaną dotąd sprawę śmierci moich
rodziców. Wspomnienia powróciły. Wszystkie. Te, o których chciałem zapomnieć.
Te, które stworzyły mroczną skazę na mojej duszy i sercu. Te, które wywoływały
u mnie poczucie winy przez tyle lat. Załamałem się. Byliśmy w środku trasy,
kiedy to się zaczęło. Alkohol, narkotyki, seks z przypadkowymi osobami.
Ucieczki. Gdy graliśmy w pobliżu mojego rodzinnego miasta, zniknąłem wam z
oczu. Nie mogliście mnie odszukać, choć wiem, że próbowaliście. Dopiero Ty mnie
znalazłeś.
Siedziałem
przy grobie Lucy. Płakałem. Żaliłem się martwej przyjaciółce. Wiem, że zabrzmi
to absurdalnie, ale naprawdę czułem się, jakby siedziała przy mnie i
pocieszała, tuląc do siebie. Jakbyśmy znów byli dziećmi.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć? – spytałem.
Widziałem szok i niedowierzanie w Twoich oczach. Chłopak uważany do tej pory za
najtwardszego z zespołu, ryczał na cmentarzu przy grobie jakiejś dziewuchy.
Prychnąłem wtedy, uświadamiając sobie, jaki jestem żałosny. Ruchem głowy
wskazałeś Angel’a przy Twojej nodze. Pies podbiegł do mnie, wskoczył na ławkę,
na której siedziałem i polizał mnie po twarzy. Uśmiechnąłem się smutno.
- Wiesz, kochany, jaki jesteś podobny do swojej matki? –
chlipnąłem. Głos mi się łamał. – Miała na imię Hope. Bardzo za nią tęsknię, ale
mam pewność, że zostawiłem ją u ludzi, którzy ją kochają. Tak samo, jak ja
Ciebie – ukryłem twarz w sierści zwierzaka. Ławka skrzypnęła. Ktoś objął mnie
ramieniem.
- Nie płacz – szepnąłeś. – Jutro i tak może być gorzej.
- Nie będzie gorzej ani lepiej. W swoim życiu już
dosięgłem dna. Straciłem wszystkich, których kochałem. Został mi tylko Angel –
wtuliłem się w Ciebie, nadal kurczowo trzymając psa. Zamilkłeś na chwilę,
analizując moje słowa. I Ty, dodałem
w myślach.
- Irytuje mnie jedna rzecz – odezwałeś się w końcu.
Mimowolnie nadstawiłem ucha. – Spędzamy ze sobą naprawdę dużo czasu, a ja nadal
nic o Tobie nie wiem.
- Moja historia nie należy do radosnych – odparłem
zgodnie z prawdą. Wzruszyłeś ramionami.
- A czyja jest? Chodzi mi tylko o to, że jesteś dla mnie
wielką niewiadomą. Głupio się czuję, nagle dowiadując się o Tobie nowej rzeczy.
- Dobrze. Jestem sierotą, to już wiesz. Ona – wskazałem
na grób – była moją przyjaciółką w sierocińcu. Jedyną osobą, która mnie
rozumiała. Nazywała się Lucy. Zmarła, gdy miałem czternaście lat.
- Przykro mi – odpowiedziałeś. Odsunąłem się. Łzy znów
napłynęły mi do oczu. Próbowałem z nimi walczyć. – Obiecaj mi, że kiedyś
spiszesz dla mnie całą opowieść – powiedziałeś nagle.
- Opowieść? – zamrugałem zaskoczony. Kiwnąłeś głową.
- O swoim życiu. Obiecaj mi to. Proszę, Daniel –
wstrzymałem oddech, gdy wypowiedziałeś moje imię. W Twoich ustach zabrzmiało
tak cudownie.
- Dobrze. Obiecuję – uśmiechnąłeś się. Odwzajemniłem
uśmiech, lecz słone krople po raz kolejny opanowały moją twarz. Zerwałem się
nagle z miejsca. Przez moment wydawało mi się, że słyszę śmiech Lucy.
Podszedłem do marmurowego pomnika. Pogładziłem go czule.
- A więc to nasze pożegnanie, siostrzyczko – szepnąłem. –
Obyśmy kiedyś spotkali się ponownie. Będę wyczekiwać tej chwili. Żegnaj.
Obiecałem
opisać dzieje mojego istnienia. Zobowiązanie to ciążyło mi niezmiernie.
Jednocześnie napełniało mnie radością. Zaprzyjaźniliśmy się. Mój puls
przyspieszał za każdym razem, gdy byłeś blisko.
- Jesteś moim aniołem, wiesz? – często powtarzałeś. Coraz
mocniej wierzyłem, że mi się uda. Realnym zaczęło być to, iż zdobędę Twoją miłość.
Nie wiem, czy zauważyłeś moje starania, czy nie. Niestety, los ponownie
postanowił się na mnie zemścić i odebrać mi moją radość.
- Daniel, chciałbym Ci kogoś przedstawić – powiedziałeś
któregoś dnia. Uniosłem wyżej brew. Byłeś raczej typem samotnika i rzadko
zawierałeś znajomości. A już zwłaszcza na tyle ważne, że decydowałeś się
zapoznać mnie z ów osobnikiem.
- Hm? – mruknąłem, pisząc tekst piosenki. Była bardzo
podobna do tej, którą śpiewałem podczas przesłuchania. W zasadzie poprawiałem
stary jej tekst na nowy. Odwróciłem się, gdy nie usłyszałem odpowiedzi.
Otworzyłem szerzej oczy. Za Tobą stała młoda kobieta.
- To jest Emily – w Twoich oczach widać było dumę. Nie
zdziwiło mnie to. Dziewczyna była śliczna. Przypominała porcelanową laleczkę,
którą łatwo stłuc. Złote włosy, zielone oczy. Niezbyt wysoka. Przełknąłem
ślinę.
- Paul, kto to jest? – zapytała Cię. Uśmiechnąłeś się
szeroko.
- To mój przyjaciel, Daniel. Jest wokalistą w naszym
zespole.
Blondynka kiwnęła głową i podała mi dłoń. Chwyciłem ją i
ucałowałem lekko. Tak jak uczyła mnie moja matka. Zaśmiała się. Z trudem
przywołałem na twarz grymas, który miał być uśmiechem.
- Prawdziwy dżentelmen – stwierdziła. Spojrzała na
Ciebie. - Zaraz wrócę – wyszła.
- Kim ona dla Ciebie jest? – zapytałem od razu, gdy
zniknęła nam z oczu. – Mam nadzieję, że nie kolejną dziewuchą, którą zostawisz
po kilku nocach – skłamałem. Właśnie na to liczyłem.
- Nie. Tym razem tak nie będzie – odparłeś. Westchnąłem
ciężko. – Zakochałem się, Daniel. Wpadłem po uszy – urwałeś. Niecierpliwie
czekałem na następne słowa, godzące w moje serce jak zatrute strzały. – Chcę,
żeby za mnie wyszła.
- Więc powiedz jej to – uśmiechnąłem się gorzko. Wziąłem
do rąk torbę, zgarnąłem swoje rzeczy i zamknąłem ją. – Wybacz, ale muszę was
opuścić. Nie mogę tak długo zostawiać Angel’a samego w mieszkaniu. Oby Ci się
udało – poklepałem go po ramieniu i wyszedłem. Gdy studio zniknęło za rogiem,
zacząłem szlochać. Przepłakałem całą powrotną drogę.
Minęło
pół roku. Szykowaliście się do ślubu. Wróciłem późno do domu. Pokręciłem się
chwilę. Nadszedł wieczór. Mój pies spał spokojnie na kanapie. Miałem czas dla
siebie. Usiadłem przy biurku, z szafki wyjmując czysty zeszyt. Znajdował się
tam już od dawna. Czekał tylko na odpowiednią chwilę. Postanowiłem, że w
prezencie ślubnym dam Ci właśnie to, o co mnie prosiłeś. Skrobnąłem krótki
wstęp, w formie dedykacji. Zacząłem pisać. Czułem się, jakbym to nie ja
przemawiał przez słowa, które kreśliłem, lecz ktoś inny. Jakbym był czyimś
powiernikiem.
Przez
następne dni praktycznie cały czas pisałem. Robiłem tylko krótkie przerwy, aby
coś zjeść, umyć się, skorzystać z WC, zadbać o psa czy chwilę się zdrzemnąć.
Wokół biurka powstało pole bitwy. Zgniecione kartki walały się po podłodze.
Angel spał właśnie przy jednej z nich, gdy odsunąłem się od mebla. Otworzyłem
zeszyt na ostatniej stronie. Napisałem drugą dedykację, idealnie oddającą
wszystko, co czułem w tej chwili.
Postanowiłem
wysłać notes pocztą. Nie miałem odwagi spotkać się z Tobą. Bałem się, że zrobię
lub powiem coś, czego później będę żałował. Przyszykowałem się więc do wyjścia,
a zeszyt zapakowałem do zaadresowanej koperty. Już miałem wychodzić, gdy
zadzwonił mój telefon. Widząc kto dzwoni, rozłączyłem się. W tym samym momencie
usłyszałem pukanie do drzwi. Niechętnie otworzyłem. Angel zaczął szczekać, ale
szybko zamilkł, kiedy zobaczył Ciebie w drzwiach. Zawsze miałeś z nim dobry
kontakt.
- Wychodzisz gdzieś? – spytałeś. Kiwnąłem głową. Starałem
się być na tyle chłodny, na ile to możliwe.
- Muszę wrzucić coś do skrzynki pocztowej – odparłem.
Wyminąłem Cię i zamknąłem drzwi na klucz. Pies obwąchiwał uważnie Twoją nogę.
Podrapałeś go po pysku. Uśmiechnąłem się krzywo. Angel pociągnął za smycz, do
której był przyczepiony. Zachwiałem się. Zdążyłeś mnie złapać.
- Uważaj. Jezu, ale Ty lekki jesteś. Kiedy ostatnio coś
jadłeś? – zmartwiłeś się. Zachciało mi się wyć.
- Nie miałem ostatnio czasu – mruknąłem wymijająco.
Zmarszczyłeś brwi.
- Ale jak to? Od tygodnia nie mieliśmy próby. Nie
odbierasz telefonu ani ode mnie, ani od innych. Sąsiedzi mówią, że wychodzisz
tylko z psem lub na zakupy – zdziwiłem się, gdy usłyszałem o tym. – Nie wciskaj
mi więc kitów, że nie miałeś czasu. Bo miałeś go aż za dużo.
- Może miałem, może nie – warknąłem. – Nie jesteś moją
niańką, Paul. Wyobraź sobie, iż mam te dwadzieścia kilka lat na karku i umiem o
siebie zadbać.
- Doskonale wiem, ale..
- Ale co? – syknąłem. Zrobiłeś dziwną minę.
- Martwię się o Ciebie, to wszystko. Ty.. zmieniłeś się.
- Tak? Skąd takie przypuszczenia?
- Odkąd pojawiła się Emily, zamknąłeś się w sobie.
Owszem, już wcześniej nie byłeś zbyt wylewny, ale teraz… Odciąłeś się od nas
wszystkich. Nawet ode mnie. A teksty, które piszesz. Większość opowiada o
niespełnionej miłości, która kończy się śmiercią.
- To tylko teksty. Nie przesadzaj. Po prostu przechodzę
teraz ciężkie chwile i potrzebuję samotności – powiedziałem. Cóż za ironia.
Przez całe życie nienawidziłem samotności. A teraz naprawdę jej pragnąłem.
- Daniel.. Czy jest coś, o czym nie wiem? – spytałeś cicho.
Westchnąłem. Postanowiłem odpowiedzieć na Twoje pytanie zgodnie z prawdą.
- Tak. Jest mnóstwo rzeczy, których nie wiesz. Zwłaszcza
o mnie – wycedziłem. – Chodź, Angel. Idziemy.
- Czekaj! – krzyknąłeś, gdy byliśmy już na schodach. –
Mogę iść z wami?
- Skoro chcesz.
Dogoniłeś mnie i wyszliśmy z budynku. Ruszyliśmy ulicą.
Padał śnieg. Prychnąłem. Śnieg przypominał mi o śmierci rodziców i pobycie w
domu dziecka. Do najbliższej skrzynki mieliśmy kawałek. Szliśmy w milczeniu.
Jedynym dźwiękiem, który nam towarzyszył, było skrzypienie białego puchu przy
każdym naszym kroku. Nawet Angel starał się zachować tą ciszę.
- Jestem gejem – wypaliłem nagle. Ocknąłeś się z
zamyślenia i spojrzałeś na mnie roztargnionym wzrokiem.
- Co? – zapytałeś. Pokręciłem z politowaniem głową.
- Pytałeś czy jest coś, o czym nie wiesz. No więc mówię.
Jestem gejem – wzruszyłem ramionami. Już dawno pogodziłem się ze swoją
orientacją. Nie odpowiedziałeś, wlepiając wzrok w śnieg. Zaszokowałem Cię tym
faktem. Rozejrzałem się powoli.
- I zakochałem się nieszczęśliwie – dodałem cicho.
Żywiłem nadzieję, że nie usłyszałeś.
Dotarliśmy
do skrzynki. Wrzuciłem paczkę z notesem. To było głupie, mogłem dać Ci ją teraz. Ale nie chciałem pozwolić, żebyś
dowiedział się o mojej miłości do Ciebie tak szybko. Musiałem zamknąć przed tym
jeszcze kilka spraw.
- Odchodzę z zespołu – oświadczyłem, zatrzymując się
nagle. Angel przekrzywił śmiesznie głowę, wpatrując się w oniemiałego Ciebie.
- Nie mówisz poważnie?! – pisnąłeś.
- Jak najbardziej. Nie chcę was zostawiać, ale muszę to
zrobić – wyjaśniłem pokrętnie. Pokręciłeś gwałtownie głową. – Lepiej, żebym
zrobił to teraz, niż później. Nie sądzisz?
- Ale dlaczego chcesz odejść? – zapytałeś. Całym sobą
pokazywałeś, że sprawiam Ci ból swoją decyzją. Niestety, ale już postanowiłem i
choć serce mi się krajało, nie mogłem ustąpić.
- Mam swoje powody.
- Znowu nic mi nie mówisz! – burknąłeś, szczerze
dotknięty. Zaśmiałem się gorzko.
- A co mam powiedzieć? Że jestem żałosny, że przez tyle
lat trzymałem się absurdalnej nadziei? – prychnąłem. – A teraz mam pretensje do
całego świata. Jestem zmęczony, Paul.
- O czym Ty gadasz, do cholery?! Albo milczysz, albo
pierdolisz zagadkami! – wybuchłeś. – Próbuję pomóc Ci jakoś, zrozumieć,
pocieszyć, ale nie chcesz tej pomocy! Wiesz, co?! Mam dość. Radź sobie sam –
odwróciłeś się i poszedłeś. Wpatrywałem się w Twoje plecy i czułem, jak
rozpadam się na kawałki. Angel zaskomlał cicho. Pogłaskałem go po głowie. Po
policzkach ciekły mi łzy.
- Tak będzie lepiej – powtarzałem. Chciałem w to
uwierzyć.
Wszedłem
do domu. Ruszyłem do sypialni. Otworzyłem szafę i starannie przejrzałem jej
zawartość, szukając jednej rzeczy, którą kupiłem kiedyś, na czarną godzinę.
- Because tonight
will be the night that I will fall for you… - nuciłem cicho.
Znalazłem po kilku godzinach małe, metalowe pudełko. Z
satysfakcją wyciągnąłem je i sprzątnąłem bałagan, który narobiłem. Poszedłem do
salonu. Pudło postawiłem na stole. Chwyciłem kartkę i czarny marker. Napisałem
szybko jedno słowo oddające moje uczucia. Zostawiłem papier na biurku.
Podszedłem do Angel’a. Siedział obok sofy i patrzył na mnie. Złapałem za
medalik na jego obroży. Widniało na nim imię psa oraz moje dane jako
właściciela. Wiedziałem, że z tyłu są też informacje o drugim właścicielu.
- Opiekuj się nim i bądź grzeczny – szepnąłem psu do
ucha. Polizał mnie po policzku. – Ja też Cię kocham – powiedziałem ze łzami w
oczach. Usiadłem na fotelu i otworzyłem pudełko. Z nabożną czcią wziąłem do rąk
jego zawartość. Napawałem się dotykiem chłodnego materiału na skórze.
Podniosłem delikatnie rękę do góry, na wysokości głowy. Zamknąłem oczy. Trzy.. Dwa.. Jeden!
* * *
Zaspany
wszedł do kuchni. Jego ukochana czekała już na niego ze śniadaniem.
- Dzień dobry – uśmiechnął się lekko. Czytała gazetę.
- Dzień dobry – odpowiedziała cicho. Zmarszczył brwi,
siadając przy stole.
- Coś nie tak? – spytał. Bez słowa podała mu papier. Na
środku strony był artykuł o przepisie na dietę francuską. – Aż takie straszne?
Ale Ty nie musisz się odchudzać, kochana.
- Zobacz na pierwszą stronę – szepnęła. Wystraszył się
trochę. Chyba nie widział jej jeszcze w takim stanie. Posłusznie otworzył
gazetę na podanej przez narzeczoną stronę.
„Wokalista Dead Souls nie
żyje?!”
„Dziś rano odnaleziono ciało
dwudziestosiedmioletniego Daniela Bein’a, wokalisty znanej grupy rockowej Dead
Souls. Mężczyznę znaleziono w jego własnym mieszkaniu, a przy jego zwłokach
zabezpieczono pistolet. Zdaniem ekspertów, Bein najprawdopodobniej popełnił
samobójstwo, a przy jego zgonie nie brały udziału żadne osoby z zewnątrz.
Świadczy o tym choćby kartka pozostawiona na biurku, z wypisanym na niej
czarnym markerem słowem „Przepraszam”. Ciało Daniela Bein’a znaleźli
policjanci, wezwani przez współmieszkańców kamienicy. Sąsiedzi, zaniepokojeni
nieustannym szczekaniem psa pana Bein’a, zapukali do drzwi, jednak nikt im nie
otworzył. Wezwali więc policję. Funkcjonariusze wyważyli drzwi, odnajdując
zwłoki wokalisty. Świadkowie twierdzą, iż jeszcze wczoraj widziano go żywego w
towarzystwie kolegi z zespołu, pana Paula Astona. Trwa śledztwo w tej sprawie.
Więcej na stronie…”
Odłożył
papier na stół. Ukrył twarz w dłoniach. Jeszcze wczoraj z nim rozmawiał,
widział się z nim! I.. powiedział, że ma go dość. Wykrzyczał mu, że ma go dość
i że ma sobie radzić sam! Słone łzy wolno potoczyły się po policzkach
czarnowłosego mężczyzny. A teraz.. Teraz już go nie ma. I nic nie można zrobić.
Dlaczego był tak głupi, żeby się zabić?! Dlaczego?! Dlaczego nie porozmawiał z
nim, swoim przyjacielem?!
- Paul, wszystko w porządku? – Emily podeszła do niego i objęła
delikatnie. Pokręcił głową, odsłaniając twarz.
- Nic nie jest w porządku. Wczoraj nie wytrzymałem i pokłóciliśmy
się. A teraz.. on nie żyje – urwał. – To moja wina. Gdybym inaczej zareagował,
nie byłoby tego.
- Nie obwiniaj się. Daniel przecież od kilku lat cierpiał na
depresję. Po prostu nie wytrzymał – szepnęła. – Nie chciałby, żebyś się
zamęczał i miał wyrzuty… - zamilkła. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Cmoknęła Paula
w skroń i poszła otworzyć. On tymczasem wziął znów gazetę do rąk i przewrócił
strony. Na głównej stronie artykułu dużo miejsca zajmowało jedno zdjęcie.
Kartka z wiadomością. „Przepraszam”. Wiedział,
że to było skierowane do niego. Tylko czego miało dotyczyć?
- Paul, to do Ciebie – Emily wróciła, trzymając w dłoni kopertę.
Uniósł brew. Dziewczyna była bardzo blada.
- Coś się stało? Od kogo to? – wstał. Podała mu paczkę. Widząc
nadawcę, otworzył szeroko oczy. Rozdarł opakowanie, wydobywając ze środka
dziennik. Otworzył go na pierwszej stronie. Od razu poznał pismo Daniela.
„Mojemu przyjacielowi, Paulowi Astonowi. Byłeś
dla mnie wielkim oparciem w trudnych chwilach. Dziś spełniłem swą obietnicę.
Zrobiłem to, o co mnie prosiłeś. Dziękuję za to, że pojawiłeś się w moim życiu.
Daniel Bein.”
Zrozumiał. To
tą paczkę wysyłał wczoraj Daniel. Dlaczego był tak głupi i nie spojrzał na
odbiorcę?! Przewrócił na ostatnią stronę. Czuł, że jest coś jeszcze, co napisał
mu przyjaciel. Walcząc ze łzami, czytał jego słowa.
„To nasze pożegnanie. Zawsze Cię kochałem i
kochać będę, nawet po śmierci. Oby dane nam było jeszcze kiedyś się spotkać.
Daniel...”
* * *
Ach, jak to teraz czytam, to strasznie szkoda mi Daniela.
No cóż, trudno. Piosenka, która jest podkładem, to właśnie ta, którą śpiewał
Daniel. Zespół, jak i przedstawieni członkowie, są całkowicie fikcyjni.
Pamiętam, że kiedy to pisałam, miała wyjść tylko krótka historia, a zaczęłam
spisywać całą historię Daniela. Z tego też względu, na moim komputerze wala się
gdzieś połowa dziennika, który otrzymał Paul. Jeśli go kiedyś skończę, na pewno
opublikuję. Na to liczyć możecie. ^.^
Mam nadzieję, że to się podobało. Za chwilę pojawią się
dalsze fragmenty niespodzianki. :3
Bardzo wzruszający shot T^T
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu trzech nowych, niespodziankowych, ten podoba mi się najbardziej, więc tutaj zostawiam komentarz.
O matko. To było piękne *^*. Chcę przeczytać ten dziennik, kiedy go skończysz <3 Mm, uwielbiam takie klimaty <3 Lecę do następnego :3
OdpowiedzUsuńMoże i smutne, ale bardzo piękne i klimatyczne opowiadanie. Ach, aż mnie coś zakręciło na koniec. Szkoda, że nie skońćzyło się dobrze, ale wyszło wyśmienicie. Biedny Daniel, mieć tyle złego w życiu... :(
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńpiękny tekst, bardzo wzruszający.... aż się popłakałam, nie lubię smutnych zakończeń...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia