* * *
„I lie here paralytic
Inside this soul
Screaming for you
till my throat is numb..”
Jedyne, co
czuję, to ból. Ręki, w której trzymam długopis i spisuję kolejne słowa. Serca, które rozpada się na drobne
kawałki. Dumy, która ulatuje wraz z kolejnym podmuchem wiatru. Jeszcze nigdy
nie czułem czegoś takiego. Pomimo wszystko, jestem szczęśliwy. Choć nie tak
bardzo, jak chciałbym być.
Odkąd
pamiętam, żyłem w pięknym świecie. W świecie, w którym nie istniało coś
takiego, jak cierpienie, śmierć, ból, żal, nienawiść. Nikt niczym się nie
martwił, wszyscy żyli w zgodzie, żyjąc każdym dniem. Owszem, czasem ktoś
odchodził i nie wracał, ale nie przejmowaliśmy się tym. Mówiono wtedy, że ten
ktoś się „odrodził”. Po prostu. Nic więcej, nic mniej. Powiedziano mi to, kiedy
byłem mały. Wtedy mój najlepszy przyjaciel zniknął. Nie zadawałem pytań, bo też
niewiele rozumiałem. Nie płakałem ani nie smuciłem się, bo w tym świecie nie
było łez. Cóż. Lata mijały, ja dorastałem, zaczynałem też coraz więcej
rozumieć. Byłem idealnym synem, wzorowym uczniem, doskonałość dla większości
znanych mi osób. Żyłem, bo żyłem, całkowicie wyprany z emocji. Dni zlewały się
w jedno, wszystkie niemal identyczne. Ranek, śniadanie, szkoła, po szkole wypad
ze znajomymi, powrót do domu, lekcje, obowiązki, sen. Nic szczególnego. Aż..
któregoś dnia coś we mnie pękło. Chyba wtedy, kiedy zniknęła moja młodsza
siostra. Wtedy wszystko się zmieniło.
Zaczęło się
od nieznanego mi wcześniej smutku i dziwnej pustki w środku. Pustki, której
niczym nie mogłem zapełnić. A potem.. pojawiły się sny. Dziwne, nienaturalne.
Biegałem po lesie, szukając czegoś. A może kogoś…? Z początku nie wiedziałem.
Po prostu biegałem jak ten debil i szukałem bezustannie czegoś, co utraciłem.
Co było dla mnie cholernie ważne.
Niedługo
później spotkałem Jego. Był najpiękniejszą istotą, którą kiedykolwiek
spotkałem. Długie, złote włosy. Czerwone, jak krew tęczówki. W moich snach
zawsze miał skrzydła. Czasem białe, czasem czarne. Siedział na środku leśnej
polany, skąpany w świetle księżyca. Siedziałem na skraju i patrzyłem na Niego
całymi godzinami. Po jakimś czasie na mnie spojrzał. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu,
a ja popadałem w coraz większe uwielbienie dla Jego postaci. W myślach
nazywałem Go swoim Aniołem. Przez całe dnie myślałem tylko o Nim i o tym, czy
spotkam Go następnej nocy. Bo czasem nie przychodził. Wtedy byłem sam, a polana
nie wydawała się już taka przyjemna. Ciepła, księżycowa noc zmieniała się w
mroczny zmierzch, buchający chłodem. Ze snów bez Niego zawsze budziłem się z
krzykiem.
Po jakimś
czasie odezwał się do mnie. Jego głos był dźwięczny i aksamitny. Ilekroć go
sobie przypominałem, przyjemne dreszcze przebiegały po moich plecach.
Powiedział tylko jedno słowo, które na zawsze wyryło się w mojej pamięci. To
było imię. Wymówił je, patrząc mi w oczy, więc mogło to być moje imię. Nie
wiem. Nigdy nie słyszałem swojego imienia. W moim świecie nikt nie miał
imienia. Nie wiem, jak wiedziałem, że chodziło o moją matkę, ojca, kogokolwiek
innego. Nie potrzebowaliśmy czegoś takiego. A to imię… ono brzmiało „Simon”.
Zaczęły się
wakacje i zapomniałem o chłopcu ze snu. Powrócił dopiero, gdy nastała jesień.
Wtedy po raz pierwszy usłyszałem Jego głos na jawie. Co jakiś czas wołał
„Simon”. Myślałem, że wołał kogoś, kogo stracił, kogoś bliskiego, że ja nie mam
nic z tym wspólnego. Ale on wołał mnie. Skąd wiem? Bo przez przypadek
odpowiedziałem na jego wezwanie. Nie wiem, jak. Ale któregoś dnia przestał
wołać, a zaczął mówić. Miał na imię Tristan. Mówił, że jestem wspaniałym
chłopakiem, że bardzo mnie podziwia i chciałby poznać mnie, porozmawiać ze mną,
spojrzeć mi w oczy. Odpowiadałem za każdym razem, że przecież mnie widział, że
rozmawiamy cały czas. Ale on jakby tego nie słyszał. Po prostu mówił. Opowiadał
o sobie, o swoim życiu. Był z innego świata. W jego świecie istniały łzy,
smutek, a ludzie umierali. Nie wierzyłem na początku. Ale.. sam nie wiem,
pewnego dnia uwierzyłem. A gdy to się stało, nie było już dla mnie ratunku. Nie
mogłem dłużej żyć moim dotychczasowym życiem. Próbowałem coś zmienić, urozmaicić,
cokolwiek. Czasem myślałem nawet o ucieczce. Wszystko mi przeszkadzało. Ludzie
wokół mnie, pozbawieni uczuć. Ja sam, mający ich w nadmiarze. Świadomość, że
Tristan jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Nie mogłem tego znieść.
Chciałem odmiany, potrzebowałem jej. Obsesyjnie myślałem jedynie o tym.
Zacząłem opuszczać się w nauce, zerwałem kontakt ze znajomymi, całe dnie
spędzałem sam w pokoju. Obecność innych drażniła mnie, wystarczało spoglądanie
na swoje odbicie w lustrze, abym wpadł w szał. Mówiąc wprost.. zacząłem się
dusić.
...I wanna break out, I need a way out
I don't believe that it's gotta be
this way
The worst is the waiting
In this womb I'm suffocating...
Dlaczego o
tym piszę? Ponieważ dziś jest ten dzień. Pełnia, moje urodziny. Skąd wiem?
Tristan mi powiedział. Dziś, tego dnia, będę krzyczał. Tak głośno, tak długo,
aż usłyszą mnie wszyscy. Aż On mnie usłyszy. Chcę, żeby mnie stąd zabrał. Z
tego wyidealizowanego świata. Chcę płakać, śmiać się, kochać, nienawidzić. Chcę
żyć pełnią życia, a potem umrzeć. Chcę być blisko Niego, czuć Jego zapach,
patrzeć Mu w oczy i słuchać Jego głosu. Chcę wreszcie być sobą, a nie tym, za
kogo oni wszyscy mnie uważają. Tak więc, dzisiejszej nocy, ten ja umrze, aby
mógł narodzić się Simon. Prawdziwy Simon.
Ubieram się.
Jest chłodno, ale nie przeszkadza mi to. Zostawiam pamiętnik w bezpiecznym
miejscu. Może ktoś, kto będzie tak zdesperowany jak ja, przeczyta go i
odnajdzie w nim oparcie. Może. Otwieram okno, uderza we mnie podmuch wiatru.
Nie czuję chłodu. Moje myśli są zajęte czymś innym. Zakładam kaptur i po cichu
wymykam się z pokoju. Przygarbiony, skradam się wzdłuż posesji i opuszczam ją.
Wkładam ręce w kieszenie i wbijam spojrzenie w chodnik przed sobą. O tej porze
na ulicach jest pusto, nikt po zmierzchu nie opuszcza progu swego domu. Kolejny
dowód na to, że to nie jest mój świat. Przyspieszam kroku, gdy czuję za plecami
czyjąś obecność. Czyżbym się pomylił? Lęk powolutku wkrada się do bram mego
serca, otwierając je wytrychem. Zaciskam zęby, prawie biegnąc. Ktoś za mną
również przyspiesza, chcąc mnie dogonić. Klnę w duchu, modląc się do
nieistniejącego boga, aby to była tylko moja wyobraźnia.
...Right now
Right now...
W końcu
docieram do lasu i znikam między drzewami. Czuję się tak, jak we śnie. Błądzę,
uparcie czegoś szukając. Z każdą minutą jestem coraz bardziej zdesperowany,
bezradność opętuje moje ciało. Nerwy zżerają mnie od środka. Z jednego
prześladowcy robi się kilku. Zaczynam panikować. Mam ochotę schować się
gdziekolwiek i nie wychodzić już stamtąd do końca życia. Serce podchodzi mi do
gardła, gdy na moment oświetla mnie blask latarki. Natychmiast chowam się za
starym drzewem. Światło znika, a wraz z nim, na krótką chwilę, moje obawy.
Ruszam w dalszą drogę. Oni wciąż depczą mi po piętach.
Nie wiem, jak
długo już jestem w tym lesie. Godziny stają się dniami, minuty godzinami. Każda
sekunda jest dla mnie jak wieczność. Oni są coraz bliżej, niemal czuję odór ich
oddechów. Gdy myślę, że już mnie mają, że nie podołam, nie wyswobodzę się z
krępujących mnie więzów, nie opuszczę swego więzienia, bóg, do którego modliłem
się wcześniej, wysłuchuje moich próśb. Wreszcie ją znajduję, wreszcie przybywam
na miejsce. Na polanę z moich snów.
Staję
pośrodku niej, oni otaczają mnie ze wszystkich stron, ukrywając się między
drzewami. W świetle księżyca spoglądam na ich twarze, tak bardzo mi znane. Moi
przyjaciele, rodzina, starszyzna rządząca miasteczkiem. Wszyscy oni patrzą na
mnie z obrzydzeniem, pogardą, nienawiścią wręcz. Pierwszy raz widzę w ich
oczach uczucia, jakiekolwiek. Jedynie moja matka błaga mnie, abym przestał.
Mówi, że mogę się jeszcze wycofać, wrócić do niej, a wtedy o wszystkim
zapomnimy i będzie tak, jak dawniej.
- Nic nie będzie tak, jak dawniej – syczę przez zęby. – To nie
jest mój świat, wszyscy doskonale o tym wiecie. To jest po prostu farsa, ułuda,
iluzja. Mam dość. Brzydzę się wami, tym miastem, sobą. Chcę to wreszcie
zakończyć – warczę. Matka z cichym jękiem przytula się do ojca. Oni podchodzą
bliżej, chcąc mnie zatrzymać. Wtedy.. chmury rozstępują się, ukazując pełnię
księżycowej urody. A ja? Ja zaczynam wrzeszczeć. Tak głośno, tak długo, aż On
mnie usłyszy.
...I lie here lifeless
In this cocoon
Shedding my skin cause
I'm ready to...
Krzyczę. Oni
zatykają uszy. Gardło zaczyna palić mi ogień, ale ja wciąż krzyczę. To boli,
ale nie poddaję się i krzyczę jeszcze głośniej. Ale On mnie nie słyszy. Nie
przychodzi po mnie, choć tak się staram. A może to zbyt mało? Wobec tego
zdzieram gardło dalej, nie chcąc zaprzepaścić mojej szansy. Wrzeszczę do
momentu, aż zginam się wpół, targany torsjami. Z moich ust ucieka jęk, pełen
bólu, rozpaczy i zawodu. Kaszlę, a na ziemię skapuje moja krew. Prostuję się po
długiej chwili. Nie mogę wydobyć z siebie głosu, ledwo oddycham. Patrzę na nich
zamglonym wzrokiem. Po moich policzkach spływają łzy. Ocieram krew z kącika
ust. Im wszystkim się wydaje, że przegrałem. Ale ja nie potrafię przyjąć tego
do wiadomości. Nie potrafię pogodzić się z porażką. Sama myśl o powrocie do
tego fałszywego świata przyprawia mnie o mdłości. Staję w rozkroku, biorę
głęboki oddech i krzyczę ostatni raz. Krzyczę Jego imię. Mój krzyk jest
rozpaczliwy, zdesperowany, przepełniony bólem i niekończącym się smutkiem. Krew
zalewa moją tchawicę, padam na ziemię i zwijam się w konwulsjach. Moja matka
wrzeszczy coś do mnie, błaga chyba, żebym podniósł się i podszedł do niej.
Przestaję ją słyszeć. Moje uszy robią się głuche, oczy ślepe. Nie czuję nic,
nawet smaku mojej krwi. Przymykam powieki i staram się nie myśleć o niczym. Czekam
na to, co nie zdarzało się w tym świecie od wieków. Czekam na śmierć. Widocznie
nie spieszy jej się zbytnio, bo wciąż leżę na ziemi, a wiatr smaga moją twarz.
Najgorsze jest czekanie.
...I wanna break out, I found a way
out
I don't believe that it's gotta be
this way
The worst is the waiting
In this womb I'm suffocating...
Jestem
szczęśliwy. Przepełniony emocjami, choć w dużej mierze negatywnymi, umieram z
delikatnym uśmiechem na ustach. Słyszę, jak łkają, choć z ich oczu nie uciekają
zdradliwe łzy. Oni nie będą potrafili płakać, dopóki nie ujrzą prawdy. Na
moment uchylam oczy i wyciągam do nich dłoń. Otwieram usta, chcąc im coś
powiedzieć, ale przypominam sobie, że już nie mogę. Zamykam je więc, kiwam
głową i nieruchomieję, w oczekiwaniu na koniec tego życia. W mojej głowie
pojawiają się wspomnienia z tego życia. Przeżywam je na nowo, wspominając co
zabawniejsze chwile. Chcę się śmiać. Uderza mnie świadomość, że tak naprawdę
nie wiem, co to znaczy. Tak jak nigdy nie płakaliśmy, tak nie potrafiliśmy się
śmiać. Leżę na polanie, rozpaczając nad nieszczęściem ich wszystkich. Ubolewam
nad tym, że nie mogą poznać uczuć. I tego, jak one smakują. Znają tylko
obojętność. O tych uczuciach, które dziś poznali dzięki mnie, zapomną z biegiem
czasu. Za jakiś czas wszystko będzie tak, jak dawniej. Jakby mnie w ogóle tu
nie było. Cieszę się z tego. Będzie im łatwiej, lepiej, kiedy w końcu zniknę.
Ta myśl, choć bolesna i smutna, sprawia, że nie mogę doczekać się śmierci. I
wtedy uświadamiam sobie, że to jest moja droga ucieczki. Cóż. Pozostaje jedynie
czekanie.
...Feel your presence filling up my
lungs with oxygen
I take you in
I've died...
Ból w gardle
ustaje, otaczający mnie chłód zastępuje przyjemne ciepło. Oświetla mnie
księżycowy blask. Powietrze wypełnia cudowna woń, przynosząca życie. Umarłem.
Skąd wiem? Otwieram oczy i widzę Jego obok mnie. Uśmiecham się szeroko, gdy
pomaga mi wstać. Przytula mnie i składa delikatny pocałunek na moim czole.
Chwytam Go za dłoń. Jego skrzydła obejmują nas, ukrywając przed ich wzrokiem.
- Teraz.. przeżyjesz największy ból w swoim życiu – szepcze mi do
ucha. – Czy dalej tego chcesz?
Kiwam głową, mocniej ściskając długie, jasne palce. Zamykam oczy.
On znika, zostawiając mnie całkowicie samego. Szukam Go po omacku, nie mogąc
odnaleźć Jego ciepłej ręki. Wpadam w panikę, gdy jej nie znajduję. Pojawia się
ogromny ból, paraliżujący całe moje ciało. Krzyczę, wiję się, upadam na ziemię,
błagając o litość. Raz po raz uderza mnie świadomość tego, że jestem cholernie
żałosny. Ból otępia moje zmysły. Znów staję się ślepy i głuchy. Nie jestem w
stanie myśleć o niczym innym, tylko o tym, żeby to wszystko się skończyło.
Maleńkie sztylety wbijają się w moje ciało, rozrywając je na strzępy. Niewidzialny
oprawca ćwiartuje mnie żywcem, przedtem obdzierając ze skóry i piekąc nad
ogniem. Marzę o tym, aby ktoś zakończył moje tortury, żeby uwolnił mnie od
cierpienia, choćbym miał umrzeć. Nie wiem, ile czasu mija.
...Tell me when I'm gonna live again
Tell me when I'm gonna breathe you in
Tell me when I'm gonna feel inside
Tell me when I'm gonna feel alive...
Ból staje się
coraz mniej odczuwalny. Myślę o Tristanie i o tym, czy jeszcze kiedyś go
zobaczę. Jego wspomnienie jest takie żywe. Czuję się, jakby siedział tuż przede
mną i głaskał mnie po policzku. Oddaję się tej myśli, odganiając resztki bólu.
Teraz marzę o tym, aby wreszcie się obudzić i Go zobaczyć. Przytulić,
uśmiechnąć się do Niego, porozmawiać z Nim. Wspomnienia z Nim związane każą mi
nie poddawać się i walczyć. Tak też robię. Walczę z całych sił. Ból znika
całkowicie, powraca trzeźwe myślenie. Myślę sobie, że to już koniec. Że za
chwilę ocknę się i Go zobaczę. Czuję się taki szczęśliwy, jeszcze bardziej niż
przedtem. Mimowolnie zaczynam wspominać moją matkę, ojca, stare życie. I
siostrę, której los podzieliłem. Ciekawe, jak jej życie się wiedzie? Czy jest
szczęśliwa tam, gdzie jest? A może trafiła do jeszcze innego świata niż nasz
lub Tristana? A jeśli tam jest jeszcze gorzej?
...Tell me when I'm gonna live again
Tell me when this fear will end...
Lęk. Pojawia
się na miejscu dotychczas zajmowanym przez ból. Opętuje moje serce w mgnieniu
oka, przedtem powoli się do niego wkradając, kiedy je odsłaniam. Obejmuję się
ciasno ramionami, kiwając w przód i w tył. Boję się. Że trafię nie tam, gdzie
trzeba. Że On nie będzie mnie chciał. Że to życie okaże się jeszcze gorsze niż
poprzednie. Tak bardzo, bardzo się boję. Proszę boga, który już wcześniej
udzielił mi pomocy, o odgonienie strachu i o to, żebym mógł chociaż ostatni raz
zobaczyć Tristana, usłyszeć Jego głos. Lęk przemienia się w strach, a później
przerażenie. Paraliżuje moje kończyny, odbierając w nich czucie. Jest jeszcze
gorszy i bardziej perfidny niż ból. Nie wystarczy mu skrawek, on chce mieć mnie
całego. Upadam, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Boję się, że to już koniec. Że
nie wytrwałem, przegrałem, umarłem naprawdę. Nie chcę tak myśleć, a jednak
umysł podsuwa mi wciąż takie obrazy, jakby chcąc mnie jeszcze bardziej
pogrążyć. Udaje mu się. Opadam na dno, ciemność mnie pochłania. Leżę martwy,
wyzuty z uczuć, pusty w środku. Jedyne, co widzę, to czerwone jak krew
tęczówki. Zapominam, do kogo należą. Zapominam wszystko. Kim jestem, gdzie się
znajduję, co tutaj robię. Potrafię tylko leżeć i zwijać się, owładnięty
strachem. W moich oczach nie ma już nic. Ciało jest zimne, odrętwiałe. Rozum
przestaje funkcjonować, zapadam w letarg. Opada na mnie jasny, miękki puch.
Zapominam, czym on jest. Nie zastanawiam się, dlaczego się tu znajduję, już nic
nie jest w stanie przykuć mojej uwagi. Wkrótce zapominam także o tych pięknych,
karminowych oczach. Czuję, że to koniec. Nie wiem tylko, czego i czemu tak
czuję. Przymykam powieki, zapominam, po co mam żyć. Umieram, choć mój organizm
wciąż egzystuje pośród bezkresnej nicości i białego puchu, który na mnie
zalega. Umieram w środku, niezdolny do niczego. Do odczuwania emocji, do
myślenia. Brak mi chęci do życia. Poddaję się.
Otwieram
oczy, gdy coś podrażnia je swym blaskiem. Podnoszę się, widząc delikatnie
światło, gdzieś w oddali. Na początku stawiam niezdarne kroki, lecz po chwili
już biegnę w stronę nikłego płomyka. Przybliżam się do niego, a na moich
wargach wykwita uśmiech. Odzyskuję nadzieję, wiarę w siebie i wszystko, co
odebrał mi lęk wraz z ciemnością. Teraz wiem, że wygrałem. Przeszedłem
najcięższą z prób, a to jest moją nagrodą. Dopadam ognika, cały pokryty
puszystym śniegiem. Uśmiecham się szeroko, dłoń wsuwając prosto w świetlny
krąg. Po chwili znikam w nim cały.
...Rebirthing now
I wanna live for love, wanna live for
you and me
Breathe for the first time now
I've come alive somehow
Rebirthing now
I Wanna live my life, wanna give you
everything
Breathe for the first time now
I've come alive somehow”
Na jednej ze
szpitalnych salek panuje poruszenie. Pielęgniarki uwijają się jak w ukropie
wokół pewnego pacjenta, wzywając co rusz to innych lekarzy. Młody chłopak,
który siedział przy chorym, został siłą wypchnięty z pomieszczenia. Stoi teraz
przed drzwiami, z nerwów obgryzając paznokcie u rąk. Wie, że bez powodu nie
wyrzucili go stamtąd, w końcu przesiadywał tam całymi dniami i nikomu to nie
przeszkadzało. Coś musi się dziać. Ma tylko nadzieję, że nic poważnego i znów
będzie mógł usiąść przy nieprzytomnym przyjacielu.
- To niemożliwe.. – słyszy. – Piętnaście lat czekaliśmy chociaż na
jeden znak poprawy.. Razem z jego rodzicami braliśmy pod uwagę możliwość
odłączenia go od respiratora – na te słowa, krew w jego żyłach zamiera – a tu
cud. Samodzielnie oddycha. Jego serce bije mocno. Ten chłopak chce żyć, moje
panie. Ale my już niewiele zrobić możemy. Wygrał swoje życie. Teraz tylko czekać,
aż otworzy oczy.
Zgodne pomruki wypełniają niewielką salę. Lekarze i niemal
wszystkie pielęgniarki opuszczają pokoik, klepiąc się po plecach i wymieniając
ciepłe słowa. Chłopiec wchodzi niepewnie do środka. Zastaje jedynie starszą
panią, która zwykle opiekowała się jego przyjacielem.
- Słyszałeś, kochanie? – pyta z delikatnym uśmiechem. On kiwa
głową. Zauważa w jej oczach łzy. Sam ledwie powstrzymuje szloch. – Nasz mały
bohater zbudzi się wreszcie ze swojego snu. Tyle lat na to czekałeś, prawda?
- Tak, proszę pani. Odkąd ja sam.. – głos mu się załamuje. Jego
los potraktował łagodniej, choć to przez niego obaj cierpieli. Obaj zasnęli. I
dotychczas tylko on się zbudził.
- Najważniejsze, że Simon się obudzi! – uśmiecha się delikatnie
mała dziewczynka, która przeszła przez to samo, co on i jego przyjaciel. Jej
również los dał szansę. – A wtedy już zawsze będziemy razem. Prawda, Tristanie?
– łapie za rękaw jego bluzy. On kiwa znów głową, przysuwając do łóżka krzesło i
biorąc ją na kolana. Gładzi Simona po dłoni. Przez te lata tyle się zmieniło.
Choć nie miał szansy z nim porozmawiać, wciąż mówił do niego, opowiadał o sobie
i Annie, tej małej dziewczynce. Opowiadał o ich świecie, wierząc, że Simon go
słyszy i pewnego dnia mu odpowie. Niedziwne jest więc to, że zakochał się w
nim. Marzył jedynie o tym, żeby chłopak się obudził. A teraz jego marzenie ma
się spełnić. Pozostaje jedynie czekać. Czekanie.. zawsze jest najgorsze.
Zapada
zmierzch. Anna śpi w jego ramionach, a on kołysze ją delikatnie, nucąc kołysankę,
której nauczyła go matka Simona. Którą zawsze mu śpiewa. Jedną dłoń splata z
dłonią nieprzytomnego chłopaka, czasem gładząc nią jego czarne włosy. Sam nie
wie, kiedy, ale również zasypia, zmęczony tym wszystkim.
Budzi go
chłodny pocałunek wiatru na policzkach. Próbuje wstać, ale wciąż trzyma Annę. Chce
odgarnąć włosy nachodzące na twarz, ale jedną dłonią trzyma śpiącą dziewczynkę,
a drugą.. ktoś delikatnie ściska. Ze zdziwieniem spogląda na łóżko. Odnajduje
spojrzenie intensywnie zielonych tęczówek, które przewiercają go na wylot. Chce
coś powiedzieć, ale Simon gestem nakazuje mu ciszę. Podnosi się do siadu,
sycząc przeciągle. Gładzi palcami jego policzek, muska jego usta swoimi i wciąż
patrząc mu w oczy, szepcze głębokim głosem:
- Uratowałeś mnie, Aniele. Dzięki Tobie nareszcie się odrodziłem.
* * *
Dooobra.. Tym razem udało mi się nikogo nie zabić... Chociaż Simon zginął ze dwa razy, ale co tam. :3
Tutaj raczej nie oczekujcie jakichś kontynuacji czy czegoś w tym guście. Shot po prostu powstał, jakoś. I to zakończenie.. przyznam, że wkręciłam się w piosenkę. To tyle, jeśli chodzi o tego shota. Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu. Jeśli zauważycie jakieś błędy, proszę je wskazać, poprawię. ^.^
Tak, przypadł do gustu *.*
OdpowiedzUsuńBłąd znalazłam jeden, potem pochłonęłam się w czytaniu treści i wyobrażaniu tego XD
"Czerwone, jak krew tęczówki." - przecinek :3
Właaściwie to widzę małe podobieństwo do mojego shota dla Ciebie, gdzie też mamy Anioła.. a właściwie go tak nazywamy XDD I to tyle xdd
No. Tristan mnie zauroczył <33 Jakiś czas temu wpadłam na pomysł na takie opoowiadanko i będzie tam Tristan xd i będzie zakochany bez wzajemności ._. Tylko ciii... ^^
Czytam więc ostatni ;_;
Tak myślałam, iż to jakiś sen bądź śpiączka, ale opisy bólu wyszły Ci makabrycznie i bardzo dobrze :3. Opowiadania również wypełnione cierpniem i mnóstwem bólu, ale bardzo mi się podobało. Końcówka też. Ha, nikt nie zginął XD
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńwspaniały shot... opisy postaci wyszły Tobie rewelacyjne... pojawia się wiele bólu i cierpienia, ale można powiedzieć, że jakoś dobrze się zakończyło...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia