8.07.2013

Rebirthing

Druga część niespodzianki to skutek chwilowego natchnienia. Nawet nie wiem, jak pomysł na niego zrodził się w mojej głowie. Czego dotyczy? Cóż.. zobaczcie sami. Inspirowane piosenką, której tekst wpleciony jest między fragmenty. Enjoy.
* * * 
„I lie here paralytic
Inside this soul
Screaming for you till my throat is numb..”
                Jedyne, co czuję, to ból. Ręki, w której trzymam długopis i spisuję kolejne słowa. Serca, które rozpada się na drobne kawałki. Dumy, która ulatuje wraz z kolejnym podmuchem wiatru. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Pomimo wszystko, jestem szczęśliwy. Choć nie tak bardzo, jak chciałbym być.
                Odkąd pamiętam, żyłem w pięknym świecie. W świecie, w którym nie istniało coś takiego, jak cierpienie, śmierć, ból, żal, nienawiść. Nikt niczym się nie martwił, wszyscy żyli w zgodzie, żyjąc każdym dniem. Owszem, czasem ktoś odchodził i nie wracał, ale nie przejmowaliśmy się tym. Mówiono wtedy, że ten ktoś się „odrodził”. Po prostu. Nic więcej, nic mniej. Powiedziano mi to, kiedy byłem mały. Wtedy mój najlepszy przyjaciel zniknął. Nie zadawałem pytań, bo też niewiele rozumiałem. Nie płakałem ani nie smuciłem się, bo w tym świecie nie było łez. Cóż. Lata mijały, ja dorastałem, zaczynałem też coraz więcej rozumieć. Byłem idealnym synem, wzorowym uczniem, doskonałość dla większości znanych mi osób. Żyłem, bo żyłem, całkowicie wyprany z emocji. Dni zlewały się w jedno, wszystkie niemal identyczne. Ranek, śniadanie, szkoła, po szkole wypad ze znajomymi, powrót do domu, lekcje, obowiązki, sen. Nic szczególnego. Aż.. któregoś dnia coś we mnie pękło. Chyba wtedy, kiedy zniknęła moja młodsza siostra. Wtedy wszystko się zmieniło.
                Zaczęło się od nieznanego mi wcześniej smutku i dziwnej pustki w środku. Pustki, której niczym nie mogłem zapełnić. A potem.. pojawiły się sny. Dziwne, nienaturalne. Biegałem po lesie, szukając czegoś. A może kogoś…? Z początku nie wiedziałem. Po prostu biegałem jak ten debil i szukałem bezustannie czegoś, co utraciłem. Co było dla mnie cholernie ważne.
                Niedługo później spotkałem Jego. Był najpiękniejszą istotą, którą kiedykolwiek spotkałem. Długie, złote włosy. Czerwone, jak krew tęczówki. W moich snach zawsze miał skrzydła. Czasem białe, czasem czarne. Siedział na środku leśnej polany, skąpany w świetle księżyca. Siedziałem na skraju i patrzyłem na Niego całymi godzinami. Po jakimś czasie na mnie spojrzał. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, a ja popadałem w coraz większe uwielbienie dla Jego postaci. W myślach nazywałem Go swoim Aniołem. Przez całe dnie myślałem tylko o Nim i o tym, czy spotkam Go następnej nocy. Bo czasem nie przychodził. Wtedy byłem sam, a polana nie wydawała się już taka przyjemna. Ciepła, księżycowa noc zmieniała się w mroczny zmierzch, buchający chłodem. Ze snów bez Niego zawsze budziłem się z krzykiem.
                Po jakimś czasie odezwał się do mnie. Jego głos był dźwięczny i aksamitny. Ilekroć go sobie przypominałem, przyjemne dreszcze przebiegały po moich plecach. Powiedział tylko jedno słowo, które na zawsze wyryło się w mojej pamięci. To było imię. Wymówił je, patrząc mi w oczy, więc mogło to być moje imię. Nie wiem. Nigdy nie słyszałem swojego imienia. W moim świecie nikt nie miał imienia. Nie wiem, jak wiedziałem, że chodziło o moją matkę, ojca, kogokolwiek innego. Nie potrzebowaliśmy czegoś takiego.  A to imię… ono brzmiało „Simon”.
                Zaczęły się wakacje i zapomniałem o chłopcu ze snu. Powrócił dopiero, gdy nastała jesień. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem Jego głos na jawie. Co jakiś czas wołał „Simon”. Myślałem, że wołał kogoś, kogo stracił, kogoś bliskiego, że ja nie mam nic z tym wspólnego. Ale on wołał mnie. Skąd wiem? Bo przez przypadek odpowiedziałem na jego wezwanie. Nie wiem, jak. Ale któregoś dnia przestał wołać, a zaczął mówić. Miał na imię Tristan. Mówił, że jestem wspaniałym chłopakiem, że bardzo mnie podziwia i chciałby poznać mnie, porozmawiać ze mną, spojrzeć mi w oczy. Odpowiadałem za każdym razem, że przecież mnie widział, że rozmawiamy cały czas. Ale on jakby tego nie słyszał. Po prostu mówił. Opowiadał o sobie, o swoim życiu. Był z innego świata. W jego świecie istniały łzy, smutek, a ludzie umierali. Nie wierzyłem na początku. Ale.. sam nie wiem, pewnego dnia uwierzyłem. A gdy to się stało, nie było już dla mnie ratunku. Nie mogłem dłużej żyć moim dotychczasowym życiem. Próbowałem coś zmienić, urozmaicić, cokolwiek. Czasem myślałem nawet o ucieczce. Wszystko mi przeszkadzało. Ludzie wokół mnie, pozbawieni uczuć. Ja sam, mający ich w nadmiarze. Świadomość, że Tristan jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Nie mogłem tego znieść. Chciałem odmiany, potrzebowałem jej. Obsesyjnie myślałem jedynie o tym. Zacząłem opuszczać się w nauce, zerwałem kontakt ze znajomymi, całe dnie spędzałem sam w pokoju. Obecność innych drażniła mnie, wystarczało spoglądanie na swoje odbicie w lustrze, abym wpadł w szał. Mówiąc wprost.. zacząłem się dusić.
...I wanna break out, I need a way out
I don't believe that it's gotta be this way
The worst is the waiting
In this womb I'm suffocating...
                Dlaczego o tym piszę? Ponieważ dziś jest ten dzień. Pełnia, moje urodziny. Skąd wiem? Tristan mi powiedział. Dziś, tego dnia, będę krzyczał. Tak głośno, tak długo, aż usłyszą mnie wszyscy. Aż On mnie usłyszy. Chcę, żeby mnie stąd zabrał. Z tego wyidealizowanego świata. Chcę płakać, śmiać się, kochać, nienawidzić. Chcę żyć pełnią życia, a potem umrzeć. Chcę być blisko Niego, czuć Jego zapach, patrzeć Mu w oczy i słuchać Jego głosu. Chcę wreszcie być sobą, a nie tym, za kogo oni wszyscy mnie uważają. Tak więc, dzisiejszej nocy, ten ja umrze, aby mógł narodzić się Simon. Prawdziwy Simon.
                Ubieram się. Jest chłodno, ale nie przeszkadza mi to. Zostawiam pamiętnik w bezpiecznym miejscu. Może ktoś, kto będzie tak zdesperowany jak ja, przeczyta go i odnajdzie w nim oparcie. Może. Otwieram okno, uderza we mnie podmuch wiatru. Nie czuję chłodu. Moje myśli są zajęte czymś innym. Zakładam kaptur i po cichu wymykam się z pokoju. Przygarbiony, skradam się wzdłuż posesji i opuszczam ją. Wkładam ręce w kieszenie i wbijam spojrzenie w chodnik przed sobą. O tej porze na ulicach jest pusto, nikt po zmierzchu nie opuszcza progu swego domu. Kolejny dowód na to, że to nie jest mój świat. Przyspieszam kroku, gdy czuję za plecami czyjąś obecność. Czyżbym się pomylił? Lęk powolutku wkrada się do bram mego serca, otwierając je wytrychem. Zaciskam zęby, prawie biegnąc. Ktoś za mną również przyspiesza, chcąc mnie dogonić. Klnę w duchu, modląc się do nieistniejącego boga, aby to była tylko moja wyobraźnia.
...Right now
Right now...
                W końcu docieram do lasu i znikam między drzewami. Czuję się tak, jak we śnie. Błądzę, uparcie czegoś szukając. Z każdą minutą jestem coraz bardziej zdesperowany, bezradność opętuje moje ciało. Nerwy zżerają mnie od środka. Z jednego prześladowcy robi się kilku. Zaczynam panikować. Mam ochotę schować się gdziekolwiek i nie wychodzić już stamtąd do końca życia. Serce podchodzi mi do gardła, gdy na moment oświetla mnie blask latarki. Natychmiast chowam się za starym drzewem. Światło znika, a wraz z nim, na krótką chwilę, moje obawy. Ruszam w dalszą drogę. Oni wciąż depczą mi po piętach.
                Nie wiem, jak długo już jestem w tym lesie. Godziny stają się dniami, minuty godzinami. Każda sekunda jest dla mnie jak wieczność. Oni są coraz bliżej, niemal czuję odór ich oddechów. Gdy myślę, że już mnie mają, że nie podołam, nie wyswobodzę się z krępujących mnie więzów, nie opuszczę swego więzienia, bóg, do którego modliłem się wcześniej, wysłuchuje moich próśb. Wreszcie ją znajduję, wreszcie przybywam na miejsce. Na polanę z moich snów.
                Staję pośrodku niej, oni otaczają mnie ze wszystkich stron, ukrywając się między drzewami. W świetle księżyca spoglądam na ich twarze, tak bardzo mi znane. Moi przyjaciele, rodzina, starszyzna rządząca miasteczkiem. Wszyscy oni patrzą na mnie z obrzydzeniem, pogardą, nienawiścią wręcz. Pierwszy raz widzę w ich oczach uczucia, jakiekolwiek. Jedynie moja matka błaga mnie, abym przestał. Mówi, że mogę się jeszcze wycofać, wrócić do niej, a wtedy o wszystkim zapomnimy i będzie tak, jak dawniej.
- Nic nie będzie tak, jak dawniej – syczę przez zęby. – To nie jest mój świat, wszyscy doskonale o tym wiecie. To jest po prostu farsa, ułuda, iluzja. Mam dość. Brzydzę się wami, tym miastem, sobą. Chcę to wreszcie zakończyć – warczę. Matka z cichym jękiem przytula się do ojca. Oni podchodzą bliżej, chcąc mnie zatrzymać. Wtedy.. chmury rozstępują się, ukazując pełnię księżycowej urody. A ja? Ja zaczynam wrzeszczeć. Tak głośno, tak długo, aż On mnie usłyszy.
...I lie here lifeless
In this cocoon
Shedding my skin cause
I'm ready to...
                Krzyczę. Oni zatykają uszy. Gardło zaczyna palić mi ogień, ale ja wciąż krzyczę. To boli, ale nie poddaję się i krzyczę jeszcze głośniej. Ale On mnie nie słyszy. Nie przychodzi po mnie, choć tak się staram. A może to zbyt mało? Wobec tego zdzieram gardło dalej, nie chcąc zaprzepaścić mojej szansy. Wrzeszczę do momentu, aż zginam się wpół, targany torsjami. Z moich ust ucieka jęk, pełen bólu, rozpaczy i zawodu. Kaszlę, a na ziemię skapuje moja krew. Prostuję się po długiej chwili. Nie mogę wydobyć z siebie głosu, ledwo oddycham. Patrzę na nich zamglonym wzrokiem. Po moich policzkach spływają łzy. Ocieram krew z kącika ust. Im wszystkim się wydaje, że przegrałem. Ale ja nie potrafię przyjąć tego do wiadomości. Nie potrafię pogodzić się z porażką. Sama myśl o powrocie do tego fałszywego świata przyprawia mnie o mdłości. Staję w rozkroku, biorę głęboki oddech i krzyczę ostatni raz. Krzyczę Jego imię. Mój krzyk jest rozpaczliwy, zdesperowany, przepełniony bólem i niekończącym się smutkiem. Krew zalewa moją tchawicę, padam na ziemię i zwijam się w konwulsjach. Moja matka wrzeszczy coś do mnie, błaga chyba, żebym podniósł się i podszedł do niej. Przestaję ją słyszeć. Moje uszy robią się głuche, oczy ślepe. Nie czuję nic, nawet smaku mojej krwi. Przymykam powieki i staram się nie myśleć o niczym. Czekam na to, co nie zdarzało się w tym świecie od wieków. Czekam na śmierć. Widocznie nie spieszy jej się zbytnio, bo wciąż leżę na ziemi, a wiatr smaga moją twarz. Najgorsze jest czekanie.
...I wanna break out, I found a way out
I don't believe that it's gotta be this way
The worst is the waiting
In this womb I'm suffocating...
                Jestem szczęśliwy. Przepełniony emocjami, choć w dużej mierze negatywnymi, umieram z delikatnym uśmiechem na ustach. Słyszę, jak łkają, choć z ich oczu nie uciekają zdradliwe łzy. Oni nie będą potrafili płakać, dopóki nie ujrzą prawdy. Na moment uchylam oczy i wyciągam do nich dłoń. Otwieram usta, chcąc im coś powiedzieć, ale przypominam sobie, że już nie mogę. Zamykam je więc, kiwam głową i nieruchomieję, w oczekiwaniu na koniec tego życia. W mojej głowie pojawiają się wspomnienia z tego życia. Przeżywam je na nowo, wspominając co zabawniejsze chwile. Chcę się śmiać. Uderza mnie świadomość, że tak naprawdę nie wiem, co to znaczy. Tak jak nigdy nie płakaliśmy, tak nie potrafiliśmy się śmiać. Leżę na polanie, rozpaczając nad nieszczęściem ich wszystkich. Ubolewam nad tym, że nie mogą poznać uczuć. I tego, jak one smakują. Znają tylko obojętność. O tych uczuciach, które dziś poznali dzięki mnie, zapomną z biegiem czasu. Za jakiś czas wszystko będzie tak, jak dawniej. Jakby mnie w ogóle tu nie było. Cieszę się z tego. Będzie im łatwiej, lepiej, kiedy w końcu zniknę. Ta myśl, choć bolesna i smutna, sprawia, że nie mogę doczekać się śmierci. I wtedy uświadamiam sobie, że to jest moja droga ucieczki. Cóż. Pozostaje jedynie czekanie.
...Feel your presence filling up my lungs with oxygen
I take you in
I've died...
                Ból w gardle ustaje, otaczający mnie chłód zastępuje przyjemne ciepło. Oświetla mnie księżycowy blask. Powietrze wypełnia cudowna woń, przynosząca życie. Umarłem. Skąd wiem? Otwieram oczy i widzę Jego obok mnie. Uśmiecham się szeroko, gdy pomaga mi wstać. Przytula mnie i składa delikatny pocałunek na moim czole. Chwytam Go za dłoń. Jego skrzydła obejmują nas, ukrywając przed ich wzrokiem.
- Teraz.. przeżyjesz największy ból w swoim życiu – szepcze mi do ucha. – Czy dalej tego chcesz?
Kiwam głową, mocniej ściskając długie, jasne palce. Zamykam oczy. On znika, zostawiając mnie całkowicie samego. Szukam Go po omacku, nie mogąc odnaleźć Jego ciepłej ręki. Wpadam w panikę, gdy jej nie znajduję. Pojawia się ogromny ból, paraliżujący całe moje ciało. Krzyczę, wiję się, upadam na ziemię, błagając o litość. Raz po raz uderza mnie świadomość tego, że jestem cholernie żałosny. Ból otępia moje zmysły. Znów staję się ślepy i głuchy. Nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, tylko o tym, żeby to wszystko się skończyło. Maleńkie sztylety wbijają się w moje ciało, rozrywając je na strzępy. Niewidzialny oprawca ćwiartuje mnie żywcem, przedtem obdzierając ze skóry i piekąc nad ogniem. Marzę o tym, aby ktoś zakończył moje tortury, żeby uwolnił mnie od cierpienia, choćbym miał umrzeć. Nie wiem, ile czasu mija.
...Tell me when I'm gonna live again
Tell me when I'm gonna breathe you in
Tell me when I'm gonna feel inside
Tell me when I'm gonna feel alive...
                Ból staje się coraz mniej odczuwalny. Myślę o Tristanie i o tym, czy jeszcze kiedyś go zobaczę. Jego wspomnienie jest takie żywe. Czuję się, jakby siedział tuż przede mną i głaskał mnie po policzku. Oddaję się tej myśli, odganiając resztki bólu. Teraz marzę o tym, aby wreszcie się obudzić i Go zobaczyć. Przytulić, uśmiechnąć się do Niego, porozmawiać z Nim. Wspomnienia z Nim związane każą mi nie poddawać się i walczyć. Tak też robię. Walczę z całych sił. Ból znika całkowicie, powraca trzeźwe myślenie. Myślę sobie, że to już koniec. Że za chwilę ocknę się i Go zobaczę. Czuję się taki szczęśliwy, jeszcze bardziej niż przedtem. Mimowolnie zaczynam wspominać moją matkę, ojca, stare życie. I siostrę, której los podzieliłem. Ciekawe, jak jej życie się wiedzie? Czy jest szczęśliwa tam, gdzie jest? A może trafiła do jeszcze innego świata niż nasz lub Tristana? A jeśli tam jest jeszcze gorzej?
...Tell me when I'm gonna live again
Tell me when this fear will end...
                Lęk. Pojawia się na miejscu dotychczas zajmowanym przez ból. Opętuje moje serce w mgnieniu oka, przedtem powoli się do niego wkradając, kiedy je odsłaniam. Obejmuję się ciasno ramionami, kiwając w przód i w tył. Boję się. Że trafię nie tam, gdzie trzeba. Że On nie będzie mnie chciał. Że to życie okaże się jeszcze gorsze niż poprzednie. Tak bardzo, bardzo się boję. Proszę boga, który już wcześniej udzielił mi pomocy, o odgonienie strachu i o to, żebym mógł chociaż ostatni raz zobaczyć Tristana, usłyszeć Jego głos. Lęk przemienia się w strach, a później przerażenie. Paraliżuje moje kończyny, odbierając w nich czucie. Jest jeszcze gorszy i bardziej perfidny niż ból. Nie wystarczy mu skrawek, on chce mieć mnie całego. Upadam, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Boję się, że to już koniec. Że nie wytrwałem, przegrałem, umarłem naprawdę. Nie chcę tak myśleć, a jednak umysł podsuwa mi wciąż takie obrazy, jakby chcąc mnie jeszcze bardziej pogrążyć. Udaje mu się. Opadam na dno, ciemność mnie pochłania. Leżę martwy, wyzuty z uczuć, pusty w środku. Jedyne, co widzę, to czerwone jak krew tęczówki. Zapominam, do kogo należą. Zapominam wszystko. Kim jestem, gdzie się znajduję, co tutaj robię. Potrafię tylko leżeć i zwijać się, owładnięty strachem. W moich oczach nie ma już nic. Ciało jest zimne, odrętwiałe. Rozum przestaje funkcjonować, zapadam w letarg. Opada na mnie jasny, miękki puch. Zapominam, czym on jest. Nie zastanawiam się, dlaczego się tu znajduję, już nic nie jest w stanie przykuć mojej uwagi. Wkrótce zapominam także o tych pięknych, karminowych oczach. Czuję, że to koniec. Nie wiem tylko, czego i czemu tak czuję. Przymykam powieki, zapominam, po co mam żyć. Umieram, choć mój organizm wciąż egzystuje pośród bezkresnej nicości i białego puchu, który na mnie zalega. Umieram w środku, niezdolny do niczego. Do odczuwania emocji, do myślenia. Brak mi chęci do życia. Poddaję się.
                Otwieram oczy, gdy coś podrażnia je swym blaskiem. Podnoszę się, widząc delikatnie światło, gdzieś w oddali. Na początku stawiam niezdarne kroki, lecz po chwili już biegnę w stronę nikłego płomyka. Przybliżam się do niego, a na moich wargach wykwita uśmiech. Odzyskuję nadzieję, wiarę w siebie i wszystko, co odebrał mi lęk wraz z ciemnością. Teraz wiem, że wygrałem. Przeszedłem najcięższą z prób, a to jest moją nagrodą. Dopadam ognika, cały pokryty puszystym śniegiem. Uśmiecham się szeroko, dłoń wsuwając prosto w świetlny krąg. Po chwili znikam w nim cały.
...Rebirthing now
I wanna live for love, wanna live for you and me
Breathe for the first time now
I've come alive somehow
Rebirthing now
I Wanna live my life, wanna give you everything
Breathe for the first time now
I've come alive somehow”
                Na jednej ze szpitalnych salek panuje poruszenie. Pielęgniarki uwijają się jak w ukropie wokół pewnego pacjenta, wzywając co rusz to innych lekarzy. Młody chłopak, który siedział przy chorym, został siłą wypchnięty z pomieszczenia. Stoi teraz przed drzwiami, z nerwów obgryzając paznokcie u rąk. Wie, że bez powodu nie wyrzucili go stamtąd, w końcu przesiadywał tam całymi dniami i nikomu to nie przeszkadzało. Coś musi się dziać. Ma tylko nadzieję, że nic poważnego i znów będzie mógł usiąść przy nieprzytomnym przyjacielu.
- To niemożliwe.. – słyszy. – Piętnaście lat czekaliśmy chociaż na jeden znak poprawy.. Razem z jego rodzicami braliśmy pod uwagę możliwość odłączenia go od respiratora – na te słowa, krew w jego żyłach zamiera – a tu cud. Samodzielnie oddycha. Jego serce bije mocno. Ten chłopak chce żyć, moje panie. Ale my już niewiele zrobić możemy. Wygrał swoje życie. Teraz tylko czekać, aż otworzy oczy.
Zgodne pomruki wypełniają niewielką salę. Lekarze i niemal wszystkie pielęgniarki opuszczają pokoik, klepiąc się po plecach i wymieniając ciepłe słowa. Chłopiec wchodzi niepewnie do środka. Zastaje jedynie starszą panią, która zwykle opiekowała się jego przyjacielem.
- Słyszałeś, kochanie? – pyta z delikatnym uśmiechem. On kiwa głową. Zauważa w jej oczach łzy. Sam ledwie powstrzymuje szloch. – Nasz mały bohater zbudzi się wreszcie ze swojego snu. Tyle lat na to czekałeś, prawda?
- Tak, proszę pani. Odkąd ja sam.. – głos mu się załamuje. Jego los potraktował łagodniej, choć to przez niego obaj cierpieli. Obaj zasnęli. I dotychczas tylko on się zbudził.
- Najważniejsze, że Simon się obudzi! – uśmiecha się delikatnie mała dziewczynka, która przeszła przez to samo, co on i jego przyjaciel. Jej również los dał szansę. – A wtedy już zawsze będziemy razem. Prawda, Tristanie? – łapie za rękaw jego bluzy. On kiwa znów głową, przysuwając do łóżka krzesło i biorąc ją na kolana. Gładzi Simona po dłoni. Przez te lata tyle się zmieniło. Choć nie miał szansy z nim porozmawiać, wciąż mówił do niego, opowiadał o sobie i Annie, tej małej dziewczynce. Opowiadał o ich świecie, wierząc, że Simon go słyszy i pewnego dnia mu odpowie. Niedziwne jest więc to, że zakochał się w nim. Marzył jedynie o tym, żeby chłopak się obudził. A teraz jego marzenie ma się spełnić. Pozostaje jedynie czekać. Czekanie.. zawsze jest najgorsze.
                Zapada zmierzch. Anna śpi w jego ramionach, a on kołysze ją delikatnie, nucąc kołysankę, której nauczyła go matka Simona. Którą zawsze mu śpiewa. Jedną dłoń splata z dłonią nieprzytomnego chłopaka, czasem gładząc nią jego czarne włosy. Sam nie wie, kiedy, ale również zasypia, zmęczony tym wszystkim.
                Budzi go chłodny pocałunek wiatru na policzkach. Próbuje wstać, ale wciąż trzyma Annę. Chce odgarnąć włosy nachodzące na twarz, ale jedną dłonią trzyma śpiącą dziewczynkę, a drugą.. ktoś delikatnie ściska. Ze zdziwieniem spogląda na łóżko. Odnajduje spojrzenie intensywnie zielonych tęczówek, które przewiercają go na wylot. Chce coś powiedzieć, ale Simon gestem nakazuje mu ciszę. Podnosi się do siadu, sycząc przeciągle. Gładzi palcami jego policzek, muska jego usta swoimi i wciąż patrząc mu w oczy, szepcze głębokim głosem:
- Uratowałeś mnie, Aniele. Dzięki Tobie nareszcie się odrodziłem. 
* * *
Dooobra.. Tym razem udało mi się nikogo nie zabić... Chociaż Simon zginął ze dwa razy, ale co tam. :3
Tutaj raczej nie oczekujcie jakichś kontynuacji czy czegoś w tym guście. Shot po prostu powstał, jakoś. I to zakończenie.. przyznam, że wkręciłam się w piosenkę. To tyle, jeśli chodzi o tego shota. Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu. Jeśli zauważycie jakieś błędy, proszę je wskazać, poprawię. ^.^

3 komentarze:

  1. Tak, przypadł do gustu *.*
    Błąd znalazłam jeden, potem pochłonęłam się w czytaniu treści i wyobrażaniu tego XD
    "Czerwone, jak krew tęczówki." - przecinek :3
    Właaściwie to widzę małe podobieństwo do mojego shota dla Ciebie, gdzie też mamy Anioła.. a właściwie go tak nazywamy XDD I to tyle xdd
    No. Tristan mnie zauroczył <33 Jakiś czas temu wpadłam na pomysł na takie opoowiadanko i będzie tam Tristan xd i będzie zakochany bez wzajemności ._. Tylko ciii... ^^
    Czytam więc ostatni ;_;

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak myślałam, iż to jakiś sen bądź śpiączka, ale opisy bólu wyszły Ci makabrycznie i bardzo dobrze :3. Opowiadania również wypełnione cierpniem i mnóstwem bólu, ale bardzo mi się podobało. Końcówka też. Ha, nikt nie zginął XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    wspaniały shot... opisy postaci wyszły Tobie rewelacyjne... pojawia się wiele bólu i cierpienia, ale można powiedzieć, że jakoś dobrze się zakończyło...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń